Ponieważ ktoś dodał część trzecią, to dla zachowania porządku, wrzucam część czwartą. Dziś zapraszam do zapoznania się z historią pewnego mikrofonu a historia ta, jest nieco inna od dwóch poprzednich. Była końcówka lat 70-tych, schyłek gierkowskiej epoki sukcesu a za horyzontem czaiły się mroczne lata 80-te. Ja z kolegami, siedzimy w mojej piwnicy i udajemy muzyków. Próbujemy grać szlagiery i tak sobie fałszujemy cały wieczór. Nagle, jeden z nas doznaje olśnienia, że trzeba nagrać taśmę i gdzieś ją wysłać, może do radia albo do telewizji nawet. Mimo, że nikt z nas słusznie nie wierzył w sukces, zgodziliśmy się entuzjastycznie. Magnetofon szpulowy jeden z nas posiadał ale nikt nie miał żadnego mikrofonu. Mają w szkole taki duży, metalowy Tonsil ale nie ma mowy aby go pożyczyć skoro nauczycielka nie pozwala go nawet dotykać. W końcu, ojciec jednego z nas miał, jak się okazało, prawdziwego, niemieckiego Grundiga ze statywem i długim kablem. Sukces, pomyśleliśmy i na najbliższą sobotę, zaplanowaliśmy sesję nagraniową. Do dyspozycji mieliśmy dwie gitary i niekompletną, ruską perkusję, częściowo z dorabianymi we własnym zakresie, bębnami. Dziś rzadko kto posiada własne gary w domu a co dopiero w czasach PRL. No więc nadszedł czas pierwszej próby. Ustawiamy taśmę, podłączamy mikrofon i oczywiście nagraliśmy jakieś wygłupy. Po chwili, zatrzymaliśmy nagrywanie, cofamy taśmę i słuchamy. Zamiast naszej radosnej twórczości, słychać było jedynie buczenie z głośnika. Pierwsza myśl, zepsuliśmy mikrofon, zginiemy. Kolejna myśl, źle podłączony, nie to gniazdo, może wtyczka odwrotnie. Nie, niestety, nic nie dało. Kombinowanie z wtyczką i gniazdami, nie przyniosło rezultatu. Jedyne co leciało z głośnika, to buczenie zamiast naszego nagrania. Nadeszła chwila aby poinformować o niepowodzeniu. Ten starszy kolega, od razu sprawdził mikrofon na swoim sprzęcie, który tak na marginesie, zadziwiał nas jakby był z kosmosu. Magnetofony, wielki wzmacniacz, kolumny, gramofon i płyty. Ku naszej uldze, mikrofon był sprawny więc doszliśmy do wniosku, że to na pewno magnetofon. W końcu oznajmił, że pójdzie z nami do tej piwnicy i sam zobaczy co i jak. Zabrał lutownicę i kilka drobiazgów i wyruszyliśmy do naszego studia. Jego pierwszą reakcją na nasz magnetofon był uśmiech politowania bo nawet jak na tamte czasy, to był już przestarzały model z lat 6o-tych, w dodatku jakiś mało znany, ruski czy enerdowski, już nie pamiętam. W każdym razie lutownica poszła w ruch i kabelki w gnieździe DIN zamieniły się miejscami. Okazało się, że ten mikrofon miał jakoś inaczej poprowadzone połączenie do wtyku i nie zgadzały się z tymi w magnetofonie. Po tych perypetiach, nagraliśmy naszą taśmę demo, która leży u mnie w szufladzie do dziś i coś mnie korci, aby specjalnie dla niej, kupić magnetofon szpulowy i posłuchać tego, co żeśmy jako dzieciaki, nagrali w ten pamiętny wieczór 1979 roku w piwnicy mojego domu. Wszak nikt, poza nami, nigdy tego nie usłyszał.
Kroniki PRL cz.4 – Mikrofon
2023-09-22 17:214
5
Mało kto zdaje sobie z tego sprawę, ale bez lutownicy nie byłoby życia na Ziemi.
A Pacześ to już zupłeny lamer, bo te meble do kuchni to spokojnie poskręcałby tą pożyczoną lutownicą, na chuj od razu wielce wkrętarka.
Ile masz lat Szanowny Autorze?
Jest trochę wiosen na karku, PRL pamiętam ale emerytem jeszcze nie jestem 😉