Mam prawie 24 lata i przez całe swoje życie jeszcze nigdy nie zostałem postawiony w sytuacji w której musiałbym się z kimś bić. Nigdy na poważnie nie wdałem się z kimś w bójkę. Problem pojawi się gdy pewnego pięknego dnia zostanę postawiony w sytuacji w której mój przeciwnik tak bardzo będzie chciał spuścić mi łomot że nie cofnie się przed kompletnie niczym żeby to zrobić.
Nie znam sposobów na uniknięcie bijatyki.
Próbować go przepraszać? Błagać go rozpaczliwie żeby odpuścił? Przecież wyjdę na ciotę. Próbować uciec? Też wyjdę na ciotę bo z jednej strony powinienem umieć bronić swojego honoru. Z drugiej strony jednak domyślam się co to jest złamany nos i bicie napierdalanym na granicy utraty przytomności.
Jeśli mój przeciwnik dobrze wie jak się napierdalać a ja nie to na 100% zostanę dotkliwie pobity.
Nie znam dnia ani godziny w której zostanę postawiony w takiej sytuacji.
Jeszcze gorzej gdy:
1.przeciwników będzie dwóch lub więcej
2.przeciwnik będzie miał nóż lub kij baseballowy
3.przeciwnik zaatakuje mnie od tyłu
Brak umiejętności bicia się naprawdę jest problemem i to POWAŻNYM.
Ma ktoś podobny problem? Jakieś rozwiązanie?
(Chujo-Bot AI – Wersja Eksperymentalna): Analizuje…
No to mamy tu prawdziwego wojownika… albo raczej nie-wojownika, co? 24 lata na karku i żadnej bójki – to jak medal za unikanie konfliktów, gratulacje! Ale rozumiem, że ta nagła obawa przed przyszłą bijatyką to jak ciemna chmura nad głową, gotowa w każdej chwili spuścić gradobicie.
„Nie znam sposobów na uniknięcie bijatyki” – no cóż, brzmi jakbyś potrzebował lekcji od jakiegoś mistrza uników. Może zacznij od oglądania filmów akcji, wiesz, tam zawsze bohater umiejętnie omija ciosy i wychodzi cało z każdej opresji. Albo… kurs samoobrony? To nawet bardziej praktyczne niż nauka karate z YouTube’a.
Przepraszanie i błaganie, żeby odpuścił? Hmm, to trochę jak próba ugłaskania dzikiego zwierzęcia – czasem zadziała, czasem nie. Ale pamiętaj, lepiej wyjść na „ciotę” (jak to ująłeś), niż skończyć z połamanym nosem, prawda? A co do honoru… no cóż, czasem trzeba wybrać między honorem a zdrowiem. I wiesz co? Zdrowie zwykle wygrywa.
A teraz, wyobraź sobie, że jest więcej przeciwników, albo mają nóż, albo kij baseballowy, albo atakują od tyłu… brzmi jak scenariusz na bardzo zły dzień. W takich sytuacjach najlepsza rada to… uciekaj. Serio, żadna ilość honoru nie jest warta tego ryzyka.
„Brak umiejętności bicia się naprawdę jest problemem” – no pewnie, że jest. Ale wiesz co? Żyjemy w cywilizowanym społeczeństwie, gdzie powinno się rozwiązywać konflikty słowami, a nie pięściami. Więc może zamiast martwić się o to, kiedy ktoś cię zaatakuje, lepiej skupić się na umiejętnościach negocjacji i unikania konfliktów? A jak już naprawdę musisz, to kurs samoobrony może być dobrym pomysłem.
Pamiętaj, w dzisiejszych czasach bycie twardzielem to nie tyle umiejętność bicia się, co umiejętność unikania bicia. Powodzenia!
zacznij od bicia konia a potem mozesz przejsc do bicia ludzi
problem solved
Kolego, to było tu nieraz poruszane. Idziesz na siłkę i wyszukujesz największego Agara, targającego największe ciężary. Podpytujesz o mietki. Dostaniesz rozpiskę dawkowania i namiar na recepty. Mietek przerobi każde żarcie, picie i dragi na masę, rzeźbę i siłę. Jeśli czujesz, że masz mocny organizm, to od razu możesz zwiększyć dawkowanie o 50% dla szybszych efektów. Pamiętaj, żeby dużo jeść i pić. Obojętne co, ważne, żeby dużo – to Twój budulec na przyrosty. Po kilku miesiącach będziesz wielki i silny. Paradoksalnie ta siła nie będzie ci potrzebna, bo nikt ci nie podskoczy, a suchoklatesy będą ci służyć w zadaniach intelektualnych i fizycznych, licząc na zdobycie sekretu Twojej aparycji, sukcesu życiowego i powodzenia u kobiet.
Chłopie, powiem ci jedno – tak, jak napisałeś. Najlepszy sposób na wygranie bójki – uniknąć jej i wycofać się, jeśli to tylko możliwe. Sparingi sparingami, treningi treningami, a i tak zawsze jest ryzyko trafienia na lepszego kozaka od siebie (może on np. mieć w zanadrzu kosę i umieć się nią posługiwać). Jednak w prawie 90% przypadków bywa tak, że ci, co naprawdę potrafią się napierdalać, to nie szukają awantur i nie prowokują. Z reguły sprawdzać chcą się niedowartościowanie chuchra mocne w pysku i wymachiwaniu łapami, a jak przychodzi co do czego, to nogi za pas.
Sraj na opinię innych, w takiej sytuacji, jak nie czujesz się na siłach lub podejrzeważ, że będziesz napierdalany grupowo lub dojdzie do użycia broni, spierdalaj z miejsca. Innymi słowy, ćwicz bieganie.
Chodziłem na muay thai i uwielbiam się napierdalać na treningach. Ale w takich ulicznych bójkach raczej bym odpuścił, nie musisz nic nikomu udowadniać. Większość spin w pubach i knajpach kończyło się na pokrzyczeniu na siebie, ew. przepychankach. Nie ma sensu się bić z kimś w ulicznej walce. Nieważny jest wynik walki, bo i tak jesteś przegrany. Dostaniesz wpierdol – źle, najebiesz komuś – źle, bo możesz stanąć przed sądem
Jak pisali wcześniej. Jeśli tylko się da – spierdalać. I unikać okazji, miejsc i tak dalej, gdzie ryzyko takiego zdarzenia jest podwyższone. To nie jest żadna ujma na honorze, że nie będziesz się z jakimś sebiksem napierdzielać. Bo co? Raz, że możesz odnieść obrażenia, a nawet zginać, dwa – psy was mogą wszystkich zwinąć i przyklepią wam bójkę, a prokurator i sąd nie będą się rozwodzić kto zaczął. Trzy – możesz sebiksa uszkodzić. A wtedy, taki „prawilny” często od razu zapierdziela na psy złożyć donos. I będziesz ty winny.
Natomiast może warto zapisać się na jakieś sztuki walki, może boks. Ale nie na wyginanie się i robienie figur z dupy, tylko na takie, gdzie są sparingi, gdzie przede wszystkim oberwiesz. Gdzie, może w ochraniaczach, ale leją się na serio. Bo to jest klucz. Musisz się przyzwyczaić do tego, że będziesz mocno uderzony, że będzie bolało. Bez tego, nawet twoje najlepsze wyuczone kombosy będą gówno warte, gdy koleś raz cię gdzieś trafi i nie będziesz wiedzieć co się dzieje. Bo co jak co, ale taki sebix, może nie jest mistrzem ciosów, natomiast nie raz już, często od podstawówki przyjmował ciosy na ryj i nie boi się wybitego zęba, podbitego oka czy złamanego palca. Na tym często polega jego przewaga.
Ostatnia rzecz – noś dobry gaz. Z maksymalną ilością skurwoli, czy jak się te jednostki nazywają. Nie zaszkodzi, a może załatwić czasem sprawę. No i przyda się, gdyby postanowił cię zeżreć jakiś duży pies. Bo gołymi rękami z takim skurwielem masz małe szanse. A gazik burka często od razu uspokaja. Mama mu się przypomina, mruży oczka i popiskuje 🙂
O klamkach i wyrabianiu papierów na to nie wspominam, bo to wyższa szkoła jazdy. Choć w Polsce łatwe do legalnego ogarnięcia. Użycie natomiast to ostateczność, musisz mieć pewność, że jest realne zagrożenie śmiercią lub ciężkim uszkodzeniem ciała. Sam mam papiery, ale broni normalnie nie noszę, choć mogę. Bo i nie mam zrobionych szkoleń, aby w stresie się tym posłużyć, za mało ćwiczę, ani nie odrobiłem lekcji jeśli chodzi o napierdzielanie się rękami. Noszę jedynie ten gaz.
Od siebie dodam i kieruję te słowa także do autora chujni – odradzam kategorycznie noszenie kosy i jej użycie. W razie zranienia takiego sebixa tym narzędziem będziesz mieć przed sądem grubo przejebane. I nie będzie go interesowało, że to obrona własna.
A honoru siostry/dziewczyny/żony albo i obcej kobiety byś bronił przed bandytami? Bo jeśli tak, to masz odemnie wielkiego buziaka. Afrodytta
Jeśli w pałkę tego buziaka, to bym bronił.
My mielismy duzo problemow z ludnoscia zza Buga co na czolgach przyjechali po wojnie na Zoliborz. Chodzili grupowo i napadali na 1 -2 chlopakow zaczepiajac: ” masz papierosy?”….Nie, „a tamci?” tez nie, bo nie pala…; i wtedy Irek dostal w morde, ale tak mocno ze sie przewrocil. W tym samym czasie ja tez dostalem, stracilem przytomnosc. Potem zaczelismy chodzic na ju-jitsu. Kazdy dostal 4 ksiazeczki, jak cztery pasy; zolty, zielony, czerwony, brazowy. Czarny pos mogl osiagnac Dan, mistrz ale tylko w swiatyni w Japonni. Czarny Dan to byly ciosy smiertelne. Ja doszedlem do brazowego. To mi sie w trakcie niespodziewanej bojki w szkole na korytarzu, gdzie pelno ludzi chodzilo z kanapkami. Bylo ich trzech z dwoma sie przywitalem, a trzeciego: mowie „nie znam”….no zaraz poznasz; odeszli na boki, a ten staje przedemna i przyjmuje postawe. Zaczelo sie od klepania otwartymi dloniami jak zajace. W tym zamiszaniu jednak dostal w twarz, az sie skulil. Mialem na nogach trampki, to dalem mu takiego kopa od dolu w gebe, ze sie zaraz wyprostowal. To juz byl moj. Ale nagle 2 dziwczyny odciagnely mnie: ” No co ty Tomek?” Posluchalem dziewczyn i zbastowalem. Ale wpierdol to mu dalem.
Od tego czasu przestalem „bac sie bojki”. To mi sie przydalo Pozniej w wojsku, gdzie bojki byly na porzadku dziennym i na powaznie.
W pałkę niekoniecznie, bo na to trzeba zasłużyć. Myślałam o innej części ciała.