Witam, wnerwia mnie niechęć do trolli internetowych czyli osób, które lubią wypisywać w Internecie głupkowate i jednocześnie śmieszne wpisy. Na przykład tu na Chujnia.pl jest co najmniej jeden troll, który w komentarzach pisze głupkowate rzeczy, ale mi się one podobają, mnie śmieszą, a jednak większość osób nie lubi tych komentarzy. Co w nich złego? Można się z nich pośmiać, a krzywdy nie robią.
4
3
Tylko dobra guma i solidne gumowanie na komisariacie czynią cuda. Musisz poznać smak gumy na milicji. Przepałować całą Polskę od morza do Tatr. Lać zimnym końcem.
Wal konia, masuj drąga i ruchaj dmuchane lale, kradnij krokodyle, obsrywaj kible, wycieraj gluty o lustro w windzie i o klamki, drap się po jajach i podawaj rękę, jeździj bez biletu, wkładaj ważne kwity do niszczarki jak nikt nie patrzy, podpierdalaj długopisy, zszywacze i taśmy klejące. I nie zapominaj o papierze do ksero i srajtaśmie. Jak postawią jakiś zapach czy odświeżacz w kiblu to też bierz. Niech cię sponsorują. Ja tak robię i stać mnie na mielonkę i litrowe mocne w PET.
Trzy stówy w łapy, CV w zęby i pod bramę ŁWF gdzie prezes Euromebel przydzieli ci stanowisko gdzie będziesz jebał od świtu do nocy w pocie czoła a po godzinach walił do głównego zbiornika i przekonywał klientów że to aromatyczna wanilia.
Wal konia – z jękiem i chodzeniem łóżka, którym mocno, rytmicznie, obijaj o kaloryfer. Wsadzaj też chuja między żeberka kaloryfera i piłuj. Jak się zmęczysz i ci opadnie, puszczaj pornole na kolumnach przyłożonych do podłogi – kategorie screaming, loud orgasm, moaning itp.
wal gruchę
atakuj kunę
aktywuj strażnika
ucieraj twaróg
wydawaj serek wiejski
wachluj faraona
boksuj kangura
drażnij byka
postawiaj czarnucha
poskramiaj łobuza
jeb pytę
ściągaj voltarz z kabla
baw się nieskromnie
pucuj limuzynę
pukaj ćwieka
stukaj faję
poleruj berło
rób odwiert
czołgaj araba
prostuj gnata
ubijaj schaba
klaskaj nabiałem
naoliwiaj sworzeń
hebluj belę
lutuj gluta
lekceważ kolegę
iskaj fistacha
trzaskaj młynarza
siłuj się z cyklopem
przedrzeźniaj starego
utulaj jędrzeja
smyraj gwoździa
obieraj parówę
ciskaj kałacha
mitręż bździopszczołę
podkurwiaj barabasza
ćwicz młodego
pałuj kibola
Poleruj ligawkę
Dmuchaj w didgeridoo
Dmij w waltornię
Nastrajaj obój
Wal w cymbały
Potrząsaj kastanietami
Bij w werble
Pocieraj guiro
Męcz organy
– Mesiu, czy to plastelina?
– A skąd, prezesie… To gówno.
– No tak… Skąd niby w mojej dupie miałaby być plastelina…
Wal chuja. Wojowniczo, zażarcie, z głośnym jękiem i chodzeniem łóżka, którym obijaj o kaloryfer. Wsadzaj też chuja między ciepłe rurki c.o. i piłuj.
Kurwa kurwie łba nie urwie
Jeb pytę
W zamku Władysława – króla,
Leży żona, piękna Zula,
Wsparła głowę o poduszkę
I branzluje się paluszkiem.
Sarnie oko zaszło łzami,
Pierś faluje westchnieniami,
Gdy użala się swej doli…
Rok już nikt jej nie pierdoli.
Rzecz to zgoła niebywała
Bo to suka jest wspaniała,
Z ostrym cycem, twardym brzuchem
Obsypanym włosów puchem.
Uda jak korynckie słupy
Podtrzymują krągłość dupy,
W której niby pyszczek rybki
Drżą wilgotne wargi cipki.
Leży, marzy o rycerzach,
chujach tęgich niby wieżach,
Melancholia ją rozbiera,
Kiedy palcem w piździe gmera.
Cóż z figury, cóż z urody?
Król małżonek już niemłody.
Nawet gdy mu stanie kuka,
To zwiotczała, to maluka.
Nawet jak ją wreszcie włoży,
To minutkę pochędoży.
Przy tem pierdzi, przy tem sapie,
Spuści się i zaraz chrapie.
Po bożemu wychowany,
Nic nowinek, żadnej zmiany.
Język ma do mów na tronie,
Nie żeby dogodzić żonie.
Król Władysław chytry przy tem
I zazdrosny o kobitę,
Więc wśród służby i dworaków
Nie znajdujesz cnych jebaków.
Pan o twarzy Cherubina
Rżnie przed lustrem kapucyna.
Rycerz – ani spojrzeć raczy –
Woli podogonie klaczy.
Kanclerz i tłum dostojników
Po krużgankach rżną kuchcików.
Pośledniejsze za dworaki
Pokojówki ciągną w krzaki.
Bo za sztos na jaśnie paniej
Groziłoby kastrowanie.
Nawet jeśli trafem jakiem
Książę – sąsiad wraz z orszakiem
Zawita pod zamku strzechy,
Także nie ma z nich pociechy,
Bo nim zjedzą, nim wypiją,
Już godziny z wieży biją
I małżonek ją odsyła,
Aby spoczynku zażyła,
Dodając jej jako witę
Spowiednika Jezuitę.
Ten spowiednik (dobry Boże)
Był ostatnim, co we dworze
Rypał ją solidnie, długo,
Chociaż był kościoła sługą,
Bo miał ci on pod habitem
Wcale nieksiężowską pytę.
Najdokładniej to widziała,
Gdy mu grzechy wyznawała,
Nie te, które się zdarzyły,
Tylko te co jej się śniły.
On raz blady, raz czerwony,
Słuchał grzechów wymyślonych,
Chował się za Biblii szaniec,
Odmawiając wciąż różaniec,
Więc mu kiedy rozkazała
By jej wygnał diabła z ciała
I zadał jej w pokutę
Biczowanie twardym knutem.
Zgodził się – bo zgodzić musiał.
W konfesjonał się zesiusiał
I powiódł ją do komnaty
By jej dać pokutne baty.
Ona z pobożną powagą
Na łożnicy legła nago,
Bacząc, co będzie z prawiczkiem,
Jak zobaczy gołą piczkę?
On, choć chuj mu stanął ostro,
Mówi do niej: „Droga siostro,
Skoroś naga, bez bielizny,
Zaczynamy egzorcyzmy”.
Ona szybko wyjaśniła,
Że to nie na diabła siła,
Bo otworów jest za wiele
W tym niewieścim, grzesznym ciele.
Trza je najpierw pozatykać,
Potem z diabłem się borykać.
On, że mu się nie zdarzyło
Z Belzebubem zmagać siłą,
Przyznał jej czem prędzej rację
Poprosił o edukację.
Gotów przy tem dla jej duszy
Z Lucyferem kopie kruszyć.
Zaraz więc mu przykazała,
Co ma począć, jak ma działać.
I w ten sposób się zaczęło,
To ich pokutnicze dzieło.
Mówi: „W dupę wsadź mi palec
By nie uciekł czort padalec,
I ustami zamknij usta”.
Zrobił! Zbielał niby chusta.
Lecz jak zatkać dziurę ową
I wilgotną, i różową,
Przez którą – rzecz oczywista –
Wyleci i diabłów trzysta?
A ona mu szepcze: „Bracie,
Podnieś habit, ściągnij gacie,
Toć tam sterczy piękna pała,
Którą ci natura dała.
Wbijże ją, jak czopa w beczkę,
Zamkniesz diabłom tym ucieczkę”.
Wbił, aż jej jęknęła dusza,
Potem zaczął z lekka ruszać,
Choć w klasztorze nie uczyli,
Co trza robić w takiej chwili.
To nie miechy z mężem Władkiem,
Więc i ona rzuca zadkiem.
Jęcząc, że nią diabeł miota.
Sprawnie poszła im robota.
I zanim się spostrzegł ktosik
Odwalili pierwszy sztosik.
Jemu ani miękła pyta,
Lecz przeżegnał i zapytał,
Czy dowiodą ją do raju
Egzorcyzmy w tym rodzaju?
Ona ciężko wyposzczona,
Nie myśli go puścić z łona,
Więc pokornie się spowiada,
Że nią czterech diabłów włada
I choć jeden już bez siły,
Inne będą się pastwiły.
Mnich zrozumiał i od nowa
Zaczął ją egzorcyzmować.
Z większą pasją, większą wprawą,
Dobijając w lewo, prawo,
Ona też z pobożnej chęci,
Coraz ostrzej cipą kręci,
I zanim się obejrzeli,
Cztery sztosy z głowy mieli.
Rozumna była niewiasta
Więc orzekła, że to basta.
Nie zajeżdża się konika,
Co tak chwacko w piczce bryka.
Zwłaszcza, że w godowej sali
Goście śpiewać już przestali
I małżonek ukochany
Zaraz wróci ciężko schlany.
W południe dnia następnego
Rzekła do małżonka swego,
Że pokutną wdziewa szatę,
Chce osobną mieć komnatę,
Bo dziś sen proroczy miała,
Z którego wywnioskowała,
Że musi dla wyższych racji
Poświęcić się kontemplacji,
Umartwieniu i pokorze,
Więc rzuca małżeńskie łoże.
Król tą pobożnością żony
Bardzo był uszczęśliwiony,
Bo metresę miał wspaniałą,
I na na dwie dupy sił za mało.
Rozdzieliła więc komnaty,
I sprawiła pokutne szaty.
Po zamku, czy po ulicy,
Wciąż chodziła w włosienicy.
Ten i ów aż kręcił głową
Tak jej było w niej twarzowo.
I smucili się, że pani
Szorstką wełną ciało rani.
Bo krawiec nie pisnął słowem,
Że z podbiciem atłasowem.
Odtąd w zamku Władysława,
Życie biegło jak zabawa.
Metresa się gziła z Władkiem
Pięknej Zuli boskim zadkiem
Zabawiał się Jezuita.
Nawet mu zmężniała pyta.
Różne robił z nią figury
By wygnać diabła spod skóry.
Rżnął na raka, na stojaka,
Z komody na dupę skakał.
Drwiąc ze wszelkiej etykiety,
Nauczyła go minety
I sama się do niej brała,
Kiedy pyta mu wiotczała.
A on dałby za to szyję,
Że to nie są breweryje,
Lecz o duszy jej rozgrywka,
Tak go omotała cipka.
I pewnie by moi mili,
Do starości w grzechach żyli,
Gdyby każdy patrzył swego,
Nie wtrącał się do bliźniego.
Bo ich podpatrzyła dwórka,
Przez ten witraż od podwórka.
I choć sama złe nasienie,
Poleciała z doniesieniem,
Licząc, że ją król dobrodziej
Za nowinę wynagrodzi.
Albo jej napełni kiesę,
Albo weźmie za metresę.
Poszła tedy i powiada:
„Majestacie, hańba, zdrada,
Twoją żonę Jezuita
Rypię aż mu furczy pyta”.
Król Władysław zbladł jak chusta,
Piana wyszła mu na usta,
Apopleksja go dusiła,
Lecz chęć zemsty zwyciężyła.
Dwórkę na śmierć zajebali,
By nie plotkowała dalej.
Jezuicie kazał duchem
Uciąć chuja tuż pod brzuchem
I zawzięty w swej przekorze
Pozostawić go przy dworze.
Niech choć łbem o ścianę łupie,
Nie dogodzi żadnej dupie.
A dla Zuli do alkowy
Przyniósł flakon kryształowy
I rozkazał, by spojrzała.
Co zrobiwszy wnet zemdlała,
Bo tam pływał w okowicie
chuj ucięty Jezuicie.
Wal konia, masuj drąga i ruchaj dmuchane lale, kradnij krokodyle, obsrywaj kible, wycieraj gluty o lustro w windzie i o klamki, drap się po jajach i podawaj rękę, jeździj bez biletu, wkładaj ważne kwity do niszczarki jak nikt nie patrzy, podpierdalaj długopisy, zszywacze i taśmy klejące. I nie zapominaj o papierze do ksero i srajtaśmie. Jak postawią jakiś zapach czy odświeżacz w kiblu to też bierz. Niech cię sponsorują. Ja tak robię i stać mnie na mielonkę i litrowe mocne w PET
Nie wiem jak to skomentować, więc w ogóle nie będę tego robić.