Drodzy chujanie, każdy z Was przechodził pewnie przez ten etap – co ze sobą, kurwa, zrobić?! Jestem w drugiej liceum i od dłuższego czasu (właściwie to odkąd nauczyłam się mówić) mam jakiegoś pierdolca na punkcie myśleniu, a wręcz marzeniu o przyszłości.
Zaczęło się od tego, że jako mały gnojek brałam wszystkie możliwe narzędzia plastyczne i mazałam po ścianach tak, że należało na nie nakładać pierdyliard warstw farby, aż w końcu dostałam porządną nauczkę w tyłek. Jakoś wcale mnie to nie zniechęciło i szybko rozwijałam zdolności plastyczne – przedszkolanki nie wierzyły, że rysuję z wyobraźni rzeczy, o których im samym się nie śniło – a przecież zaczęło się tak niewinnie. Jeszcze w przedszkolu jako pierwsza nauczyłam się czytać i pisać, toteż zaczęłam jako brzdąc pisać opowiadania. Moim stałym rytuałem w ciągu dnia było oglądania z ojcem filmów naukowych, przede wszystkim przyrodniczych. Byłam zafascynowana zwierzętami, astronomią, fizyką… całym światem. Potem nagle ten świat runął. Poszłam do szkoły i z roku na rok czułam coraz większe wypalenie. Nadal widoczna była moja ponad przeciętna kreatywność, szczególnie ujawniająca się w konkursach pisarskich. Zaczęłam tworzyć komiksy, nowele, zapoznałam się z Photoshopem, fotografią… Rozwijałam wszystko obok szkoły. Ona jakoś zawsze była dla mnie obok, mimo iż dla rodziców zawsze była najważniejsza i czułam ciągłą presję. Moją piętą achillesową była rzecz jasna matematyka. Po prostu nie mogłam znaleźć w niczego, co wywoływałoby ten dreszczyk emocji, jaki daje chociażby oglądanie programów Steve’a Irwina [*].
Co więcej zawsze miałam ten problem w komunikacji z rówieśnikami – wolałam prowadzić dysputy ze starszymi, którzy imponowali mi wiedzą i doświadczeniem. Mimo tego jeszcze w klasach 1-3 zdobyłam szczytową pozycję w klasie – byłam „śmieszkiem”, który zawsze zaskakiwał zabawnymi tekstami. To samo jakoś ze mnie wychodziło, każdego potrafiłam rozbawić i mnie samej sprawiało to przyjemność. Aż pewnego dnia, którego chyba nigdy nie zapomnę, po kolejnym „żarciku”, zostałam wysłana do kąta i usłyszałam pytanie rozchodzące się w moi małym łebku jak echo: „czy chcesz być do końca życia pajacem?”. Zapamiętałam to sobie i chyba właśnie wtedy na dobre straciłam grunt, poczucie własnej wartości, zamknęłam się w sobie na dobre. Przez bite 6 kolejnych lat (aż do ukończenia gimnazjum) z przebojowej dziewoi przeistoczyłam się zupełnie w szarą myszkę. Pewnego rodzaju abstrakcja i chęć do twórczości wciąż we mnie siedziały, ale już nie mogły się uzewnętrznić inaczej niż przez ołówek i kartkę. Rysowałam na potęgę, nie zważałam na nic, lekcja dla mnie nie istniała. W środku oddawałam się marzeniom o zawodzie reżysera, rysownika, komiksiarza, a nawet tresera zwierząt… Myślę, że to zamknięcie się w sobie spowodowało u mnie jeszcze bliższe zbliżenie się do tych istot – jeździłam konno od 9. roku życia, potem wystawiałam psy na pokazach i nawet nieźle mi to szło – doczekałam się kwalifikacji do mistrzostw polski w junior dog handlingu. Marzyłam o sportowej karierze jeździeckiej, ale nigdy nie doczekałam się własnego wierzchowca, co wykluczało jakikolwiek profesjonalny rozwój w tym kierunku. Wystawy też musiałam sobie odpuścić, jak już dobiłam targu o własnego psa rasowego, bo była to droga inwestycja. Został mi papier, pióro, książki. Rodzice postanowili ze mnie za wszelką cenę zrobić lekarza. Moja fascynacja nauką odżyła na nowo. Zaczęłam wertować wszelkie publikacje, szukać wszelkich informacji przez kilka lat, by dojść do pewnego wniosku – medycyna nie ma nic wspólnego ze zdrowiem, a lecząc objawy jedynie maskuje przyczynę chorób. Mimo tego zdecydowałam wtedy, że jestem gotowa porwać się z motyką na Słońce i być „innym, lepszym konowałem” – mój durny idealizm jeszcze wiele razy się przejawi.
W międzyczasie kontynuowałam poszerzanie wiedzy teologicznej (wahania egzystencjalne miałam bardzo wcześnie, ale nikt nie umiał sformułować logicznej wypowiedzi, która by mnie wystarczająco nasyciła, toteż musiałam sama wziąć sprawy w swoje ręce) i zoologicznej. Będąc w gimnazjum katolickim (mimo usilnych próśb o wysłanie do szkoły plastycznej, zostałam niejako skazana na 3 lata modlenia się codziennie PO NIEMIECKU) zmieniłam wyznanie na protestanckie i nie przyjęłam bierzmowania… Co wywołało niemałą aferę i raczej nie byłam tu mile widziana, siebie też nie widziałam w tym miejscu na dalszym stopniu edukacji. Skończyłam tak czy siak gimnazjum z jednym z najlepszych wyników i poszłam do jednego z najlepszych liceów w Polsce do klasy biol-chem-mat. Tutaj zaczęła się powolna agonia. Chemii nie cierpiałam od lat, mimo tego myślałam, że się przemogę – nie jestem w stanie przełknąć ani jednej reakcji, jutro mam sprawdzian. Matematyka była już zupełnie dla mnie jakąś pomyłką. Pocieszałam się, że wytrzymam te trzy lata, a potem ucieknę do Montany ujarzmiać mustangi (z nadmiaru nauki musiałam porzucić moją największą pasję – konie, których deficyt odczuwam do dziś) albo zostanę treserem panter do Hollywood – naprawdę miałam takie chore pomysły i w zasadzie gdy o nich dzisiaj myślę nasuwa mi się… czemu nie?!
Idąc do liceum obiecałam sobie, że z powrotem będę sobą. Spoglądając za siebie nie mogłam sobie przypomnieć momentu, w którym straciłam przyjaźń i podziw innych ludzi. Jak zwykle, kiedy coś sobie postanowiłam… udało się – wkrótce stałam się wręcz duszą towarzystwa całego rocznika, moje niekończące się żarty, metafory i porównania sprawiały, że ludzie otwierali usta i jednocześnie zatykali się w środku. Po pewnym czasie zaczęłam dostrzegać siebie w nieco czarnych barwach – bardziej jak egocentrycznego celebrytę, artystę, który musi mieć widownię, bo bez niej jest nikim. Zauważyłam też, że tak naprawdę czuję się dobrze tylko wtedy, kiedy przekraczam jakieś granice, gdy robię coś niekoniecznie powszechnie akceptowalnego… czuję w tym namiastkę wolności. W zasadzie odkąd pamiętam, większość rzeczy powszechnie uznawanych bez zbędnych pytań za prawdę, stawiam przed własnym osądem. Nie potrafię przyjąć czegokolwiek ot tak, na wiarę, jeżeli nie wynika to z pewnego ciągu przyczynowo-skutkowego. Przez chwilę czułam więc, że wyswobodziłam się z jakiegokolwiek przejęcia czyjąkolwiek opinią – ale nie na długo. Po jakimś czasie niektóre rzeczy zaczęły mnie boleć. Nikt nigdy nie widział, że ta sama dziewczyna, która chodzi jak pijana po szkolnym korytarzu, zaczepia wszystkich, pamięta wszystkie imiona i zawsze ma na wszystko odpowiedź, w domu płacze do poduszki. Nie każdemu odpowiada mój sposób bycia, co więcej – dla niektórych powierzchownie mogę wydawać się po prostu debilem. Mówię, co myślę, jestem głośna i ordynarna, wydaję się jak z kosmosu. Niektórym to imponuje i nieraz słyszałam, że jestem najbardziej zwariowaną oraz uśmiechniętą osobą, jaką poznali w życiu, według nich jestem pełna elokwencji i zaskakuję oglądem na każdą sprawę; natomiast dla reszty stanowię przykład idioty pozbawionego oleju w głowie. Wiem, że jedyną opcją na obejście krytyki jest po prostu nierobienie nic – jak dawniej. Tylko chciałabym do końca wyleczyć się z tego poczucia odrzucenia, jakie towarzyszy mi wielokrotnie przed lustrem.
Wracając – w liceum straciłam czas i ochotę do rysunku. Zauważyłam za to, że przez całe życiu towarzyszyła mi muzyka i wkrótce stała się dla mnie wszystkim. Zaczęłam intensywnie naukę gry na perkusji. Każdy wolny czas poświęcałam na lekcje i treningi, w końcu udało mi się pożyczyć cały zestaw. Wróciłam do rysunku, zaczęłam też malować. Nareszcie zrozumiałam, że nie potrafię żyć bez jednego – twórczości, ekspresji wszelkiego rodzaju, czy to słowo pisane czy też śpiewane, obraz czy melodia. Żałuję i już chyba zawsze będę żałować, ze zrozumiałam to dopiero w połowie liceum. Mogłam zabrać się za instrument chociaż kilka lat wcześniej i dziś nie stałabym w bagnie, do którego wreszcie chcę przejść. Wytrzymałam w tej zasranej klasie snobistycznych dzieci lekarzy półtora roku. Ostatni semestr spędziłam przed werblem w napiętej atmosferze przerażonych rodziców. Skończyłam z kilkoma zagrożeniami bez chęci ich poprawy. Mam wszystkiego dosyć, postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę i rozwinąć to, co Pan nasz mi dał – dar tworzenia, choćbym miała wyplatać kosze wiklinowe na targ. Bałam się, że nie przepuszczą mnie do następnej klasy i popełniłam największą możliwą głupotę – wypisałam się z najlepszej szkoły, na jaką mogłam trafić (a wystarczyło zmienić profil!), do słabszej stopniem, w dodatku z deszczu pod rynnę – również do bio-chem-matu, uznając, że to jedyne, co potrafię… Od pierwszego dnia uderzyła we mnie przepaść intelektualna. Nie mogę się tutaj odnaleźć zupełnie. Po wielu rozpaczliwych rozmowach z dyrektorem zawarłam umowę – poprawię oceny w tej szkole i w lasie maturalnej mogę wracać. Jest jeden szkopuł – nie chcę być tym pieprzonym chemikiem, lekarzem, popierdolonym zielonym i nie wiem kim jeszcze! Chcę iść na malarstwo albo grafikę, a każdy profil jest w tym wypadku marnotrawieniem czasu. Co mi da zasrana matura z chemii, kiedy mam egzamin wstępny, na którym gówno kogo jebie, ile miałam procent. Ze względu na to, iż coś zdawać muszę, postanowiłam, że uporam się z matematyką – moim największym kompleksem, angielskim – do którego zawsze miałam smykałkę i z… historią sztuki – żeby, do chuja pana, wiedzieć o czym ci studenci czy profesorowie do mnie mówią, ale też dlatego, że historia ogólnie zawsze była moją najmocniejszą stroną, a moja ciekawość w tym dziale jest niepohamowana i stanowi naprawdę wyzwanie – bardzo niewielu ludzi porywa się na takie rozszerzenie, a jeszcze mniej zdaje je z zadowalającym wynikiem. Wszystko cacy, tylko co dalej z tą szkołą… Czuję się jak w czarnej dupie, spróbuję jeszcze raz ubłagać o zmianę profilu na jakieś mat-geo-ang czy inne gówno, byleby zredukować utleniacze z mojego życia do zera raz na zawsze. Tylko co potem powiem dyrektorowi starej szkoły w czerwcu, że poprawiłam oceny, ale z geografii…? Chujnia i śrut, najchętniej wyjebałabym do jakiejś wieczorówki i sama albo z pomocą korepetytorów przygotowała się do matury, bo czas leci… a ja wciąż śpię po 5 godzin (biorąc pod uwagę, że każda nieprzespana godzina równa się pierdyliardowi utraconych bezpowrotnie neuronów, wkrótce upodobnię się do niższych ssaków), oczy mi wilgotnieją na myśl o szkole, a w tle leci „Another Brick in the Wall”.
Dzisiaj jeszcze jedna iskierka się we mnie zatliła – nauczyciel muzyki zaproponował mi przygotowanie na instrumentalistykę w tak późnym wieku… Musiałabym wtedy jednakże naprawdę zarzucić wszystko, co jest prawie niemożliwe, po prostu doba jest za krótka albo ja beznadziejnie zorganizowana.
Na koniec dodam – na jutro muszę opanować materiał, z którym nigdy wcześniej nie miałam styczności, a siedzę tu i walę z całej siły w biedną klawiaturę. Potrzebowałam tego, spełniajcie marzenia i takie sram.
Czarno to widzę
2016-02-18 20:2950
52
Żenada
Rób doktorat
Sprawiasz wrażenie wartościowego człowieka. Chętnie bym z Tobą zamienił parę słów, bo mam wrażenie, że mogłaby to być ciekawa rozmowa. Ale jako, że to się pewnie nigdy nie wydarzy – życzę Ci wszystkiego dobrego i pozdrawiam.
Cóż, artystyczna dusza. Chaos w twojej wypowiedzi jest przytłaczający. Tysiąc spraw wrzuconych do jednego wora, nie sposób odnieść się do wszystkich wątków. Mam nadzieję, ze to nie skutek jakiegoś zaburzenia. Gdybym miał wyłuskać coś, co wydało mi się najważniejsze, to byłby to konflikt między twoimi zainteresowaniami, a oczekiwaniami rodziców, tym co jak sądzisz powinnaś, a tym, czego chcesz.Jestem anonimem z sieci i za nic nie odpowiadam, ale powiem tak: Wybierz to co kochasz, to w czym przejawiasz talent. Bądź w tym konsekwentna i najlepsza jaka możesz być, a znajdziesz swoje miejsce w świecie i będziesz szczęśliwa.
Wiesz co, patałachu płci przeciwnej? Przypominasz Panu twojemu, Mesiowi, kogoś… A mianowicie -i tu czeka na ciebie szczęście niepojęte z wiadomego zachwytu- Pana twojego, Mesia (choć Pan twój daruje tu sobie opisywanie, w których punktach mu przypominasz, bo niestety nie we wszystkich, albowiem wśród nieskończonych zalet swoich (w tym do strugania głupa ;)), Pan twój do sztuki -w sensie jej tworzenia- niestety nie ma talentu, nad czym ubolewa, no ale nie można mieć wszystkiego). Dlatego Pan twój powie ci dwie rzeczy. I nie, żadną z nich nie będzie propozycja stawienia się pod bramą naszego Łódzkiego Wydziału Fabrycznego (choć Pan twój chętnie by poznał, bo lubi takie jak ty).
Pierwsza, ta mniej „budująca”, z takimi ludźmi jak ty na ogół tak jest, że nie są zbyt lubiani, akceptowani i odstają od reszty. Należy to totalnie olać. Z wiekiem się nauczysz, ale problem polega na tym, że nim się nauczysz, to w mniejszym lub większym stopniu pozwolisz, by ci ludzie wpływali na twoje postępowanie, a w zdecydowanej większości przypadków wyjdzie ci to bokiem, a jak bardzo bokiem ci wyjdzie to zrozumiesz po latach, gdy będzie za późno, bo czas się nie wróci. Dlatego im prędzej będziesz mieć w dupie opinie i dystans innych -te, które cię tak bolą- tym lepiej. Znajdź sobie grupkę ludzi nadających na tych samych falach, nie musi być duża, a resztę miej dosłownie w dupie. Druga rzecz, jaką Pan twój ci powie, jest następująca. Skoro zrozumiałaś że „[nie potrafisz] żyć bez jednego – twórczości, ekspresji wszelkiego rodzaju, czy to słowo pisane czy też śpiewane, obraz czy melodia”, oraz że nie chcesz „być tym pieprzonym chemikiem, lekarzem, popierdolonym zielonym i nie wiem kim jeszcze! Chcę iść na malarstwo albo grafikę”, to, po pierwsze, bardzo dobrze, że zrozumiałaś i że zrozumiałaś tak szybko. Po drugie, trzymaj się tego, co chcesz robić, i w tym kierunku się kształć. Owszem, rodzice chcą, żebyś miała dobry zawód, kasę, pracę i przy okazji zaspokojone ich ambicje, ale jeśli jest dokładnie tak, jak piszesz, to studia, których nie chcesz, o ile je skończysz, będą katorgą, a potem ta praca „w zawodzie” cię szybko zdołuje i wypali. A w życiu chodzi przecież przede wszystkim o to, jak się żyje. Pan twój, jak już wspomniał na początku, daruje sobie własne wspominki, które zobrazowałyby ci na konkretnych przykładach, dlaczego sądzi o tym, co napisałaś, tak jak sądzi, bo za długo by to trwało, ale poda ci jeden niezły przykład na to, co się dzieje z ludźmi, którzy mają pierdolca (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) na jakimś punkcie tak jak ty masz, a których presja otoczenia zmusza do robienia czegoś innego. Otóż. Oprócz możliwego wypalenia, depresji i obrzydzenia sobie życia, gdy tej presji ulegną, są przypadki, gdy własne zbyt silne pragnienia i tak zwyciężają. A wtedy ludzie stawiają życie do góry nogami (co w dorosłym, od lat „ułożonym”, życiu może mieć spore konsekwencje, których ty dziś możesz sobie oszczędzić, wybierając odpowiednią dla siebie drogę, czyli robiąc to, co naprawdę chcesz robić) i żałują, że dopiero tak późno to zrobili. Jeśli kojarzysz Magdalenę Kozak (autorkę „Nocarza”), to być może znasz jej historię i rozumiesz, o co Panu twojemu w tej części jego wywodu chodzi. Jeśli nie znasz, to poszukaj w internecie i na YT wywiadów z nią, w których mówi o tym, jak na medycynę poszła pod wpływem rodziców, jak potem była grzeczną kobietką pracującą w wyuczonym zawodzie i jak koniec końców i tak nie mogła odpuścić realizacji swoich odwiecznych marzeń o wojsku i było to silne tak bardzo, że pewnego dnia pieprznęła wszystkim i zaciągnęła się do armii. Zeszło jej niemal 2 dekady na podjęcie decyzji, ale koniec końców jest tam, gdzie zawsze chciała być. Wciskana ci medycyna to świetny kierunek, ale przy tak silnych ciągotach do innych kierunków, jakie masz, nawet jak ukończysz te studia medyczne (czy inne podobne), możesz -właśnie jak Magda Kozak- po 2 dekadach „męczenia się” i tak wrócić do punktu wyjścia, w którym teraz jesteś. Dlatego Pan twój doradza ci wybranie tego, co naprawdę chcesz robić (oczywiście musisz wziąć pod uwagę, że jak wybierzesz, co lubisz, to najprawdopodobniej (choć niekoniecznie) pod względem ekonomicznym nie będzie tak różowo, jak po zawodzie powszechnie uważanym za „dobry i dochodowy”, ale przy takiej konstrukcji „psychiczno-umysłowej”, jaką masz, to daleko lepiej jest wybrać własną drogę niż potencjalną świetną kasę, zwłaszcza, że życie nie kończy się na takich zawodach jak medycyna). /Mesio PS. I jeszcze jedno, patałachu. Jak już wybierzesz kierunek, który cię interesuje, to nie rezygnuj też z innych form „ekspresji” (czyli jak to będzie plastyka, to nie rezygnuj z pisania, muzyki itd) choćby hobbistycznie. Warto się rozwijać dla samego siebie, nie musisz celować od razu w Nobla z danej dziedziny. Pan twój, ma kumpla, który jest uzdolniony „plastyczno-manualnie”. Potrafi wszystko. Od fotografii, przez rysunek i malarstwo na modelach i rzeźbie skończywszy. I to na bardzo dobrym poziomie. I może kokosów z tego nie ma, ale żyje sobie spokojnie i robi to, co naprawdę lubi i co jest jego autentyczną pasją (wypasiona bryka pod lekarskim domem (o ile nie masz talentu i powołania do medycyny, bo wtedy bryka to tylko fajny dodatek) ci tego nie da i nie zastąpi). Czego wtedy chcieć więcej poza zdrowiem? Anyway, szacun, patałachu. Takich ludzi nie ma wielu.
Pojebao Cie tyle pisać ? Wiesz ilu ludzi musi pracować żeby przesłać każdy bit informacji ? Weź się kurwa za naukę dziewczynko, bo zły bolek wyjdzie z teczki i skończą się głupoty.
Ty, u mnie syt. jest trochę inna – przesiedziałem 3 lata na mat-fizie (w najlepszym liceum w mieście mającym 250 tys. mieszkańców), zdawałem maturę z matematyki i fizyki (poszło przyzwoicie – większość uczelni technicznych w kraju czeka z otwartymi drzwiami), po czym stwierdziłem, że chciałbym iść na medycynę. Cały obecny rok szkolny to dla mnie szkoła policealna i uczenie się od 0 na maturę z biologii i chemii (pieprzona reforma, jestem z rocznika 96) z pomocą korepetytorów (trafiłem na naprawdę zajebistych wykładowców, są niesamowici), za których płacę z własnej kieszeni (pracowałem 3 mies. za granicą). Także…
Myślę, że bardzo inteligentna i wrażliwa z Ciebie dziewczyna. Właśnie. Z całego tekstu bije to, że jesteś w zasadzie… Bardzo, bardzo samotna. Widzę, że rodzice nie są dla Ciebie wsparciem, a Twoi znajomi są jedynie widownią, dla których odgrywasz swoją rolę. Masz może przyjaciół? Mam na myśli takie osoby, którym możesz powiedzieć, że nocami płaczesz w poduszkę. Tak też myślę… Czy to Twoje zachowanie, to spełnianie się poprzez bycie w centrum to nie jest po prostu chęć zwrócenia na siebie uwagi po to, żeby otrzymać chociaż trochę bliskości i troskliwości od innych?
I przemyśl to: miałaś kiedyś przyjaciółkę/przyjaciela? Chłopaka? Jeżeli nie, to stawiam hipotezę: twoja ogólna, życiowa chujnia jest skutkiem chujni w relacjach z innymi.
Wracam do układu ruchu. Niech śrut będzie z Tobą!
Mam nadzieję, że nie dostałeś się na tą medycynę. Lekarze- sól tej ziemi, megamózgi, gnoje pierdolone, forsy pełna żić.
TFL;DR;
To co widzisz goju to jeszcze nie jest czerń,to nie czasy ostateczne,czasy kiedy ostatki wolności i suwerenności gojów zostaną ostatecznie rozdeptane na miazge przez potężny bucior pana twego żyda,to jest okres przejściowy który ma was przygotować do nowej roli,roli niewolniczego robactwa które jak to robactwo będzie się kąpać w rynsztokowym bagnie cuchnącym niesamowitym odorem na wiele kilometrów,śpiąc w kubłach na śmieci,tekturowych pudłach w slumsach odgrodzonych od rozpływających się w bogactwie ich panów i władców potężnym murem,więc to co jest teraz to jeszcze nie jest czerń,to co najwyżej szara rzeczywistość która nie jest ostatnią i najgorszą fazą cierpienia i niedostatku,więc ciesz się z tego co jeszcze masz bo kiedyś to będzie przeszłość,bardzo odległa przeszłość która już nigdy nie powróci a to co po niej nastąpi będzie ostatnią fazą twego robaczego życia,najgorszą jaką można sobie wyobrazić
Ah Stara rozumiem Cię . Jestem taka sama . Dusza niespelnionego artysty wychodZącego poza granicę wszelkich norm. Przez jednych uważana za wyszczekaną pizdoline i do do tego słabo ucząca się ale z nienaganną elokwenjca i sztuka pięknego dialogu a z drugiej strony ludzie dla których jesteś inspiracją i uwielbiają Twój halaśliwy styl bycia u traktują Cię niemal jak autorytet. Droga koleżanko jedyne czegowarto się trzymać to życia pozaspołecznymi normami i kierowania tylko i wyłącznie naszymi wartościami i zasadami ( ah my egoistki ). Pierdolic zdanie innych . Jeśli uważasz się za lepszą – wierz mi naprawę jesteś . Kiedyś jeszcze o Tobie usłyszą
Wierz lub nie, lecz mam podobne problemy (jeśli chdzi o chęć tworzenia). Niestety nie jestem tak uzdolniony i moja edukacja wygląda baaardzo źle. Wykorzystaj swoje zdolności i spróbuj określić co tak naprawdę Cię interesuje. Masz wiele zainteresowań ale uwierz mi, od uczenia się pierdyliarda rzeczy na raz (czego niestety nie raz wymaga szkoła) psuje się psychika. Już nie pamiętam kiedy ostatnio malowałem. Też kiepsko się z tym czuję. Pozbawiony możliwości, a może już nawet i chęci wyrażania siebie w ten sposób. To jedna z niewielu rzeczy, które kocham. Malarstwo, rysunek i gitara elektryczna… „Another Brick in the Wall”. Trzymaj się dziewczyno. Chętnie bym z Tobą pogadał
Nie umiesz matematyki? To znaczy, że jesteś tępą dzidą. Matematyka to zdolność logicznego myślenia i pojmowania, opisywania rzeczywistości za pomocą pewnych konstrukcji. Malarstwo i grafika jest dla pseudointelektualnych dzid takich jak ty. Nie zesraj się z tym „Another Brick in The Wall”, ojej jesteś taka dojrzała, bo słuchasz Pink Floyda, malujesz rysunki i zabawiałaś się analnie z końmi w stadninie. Jesteś pustostanem i tyle. Po liceum, idź jeszcze się puknij, studiując „zarządzanie polem namiotowym” czy „historię spuścizny krzyżowej Matejki” na Erasmusie, z opalonym Marco z Hiszpanii.
W punkt.
Za długie, nie czytam.
O ja jebe, jaka Ty wyjątkoooowa jesteś… Weź się ogarnij, matematyka z liceum to jest do ogarnięcia nawet przez debili. Nie rób z siebie większej fujary niż naprawdę jesteś. Gówno w życiu osiągniesz ze swoim podejściem. Dorosłe życie polega na tym, że stajesz przed zadaniem i masz je wykonać. I gówno kogokolwiek obchodzi, że Tobie w podstawówce nauczycielka powiedziała coś do słuchu. Swoją szosą – też jest się o co mazać… Ogólnie – żałosna jesteś, weź sie w garść. Życzę wytrwałości i pozdrawiam koleżankę-perkusistkę :*
Jesteś zajebista. Dasz sobie w życiu radę, tylko spierdalaj z tego smutnego kraju bo tutaj cię do reszty zgnoją.
Jedna z najlepszych chujni jaką tu ostatnio przeczytałam. Nie wiem, co powiedzieć.
Od dziecka dużo rysowałam, malowałam i lepiłam jakieś dziwne rzeczy z plasteliny. W gimnazjum doszła perkusja. Nigdy nie była duszą towarzystwa, zawsze miałam na sobie jakiś gorset, który nie pozwalał mi na robienie różnych rzeczy bo to niemoralne. Potem ciężko zachorowałam. Rok w szpitalu. Wyalienowałam się. Sztuka ciągle przy mnie była. Ciągle coś rysowałam, pisałam opowiadania, a kiedy byłam w domu grałam. Niestety jestem na biol-chemie. Nienawidzę tego, śpię 5/6 godzin i czasami chodzę nieprzytomna. Na biologii uczę się historii sztuki. Piszę chemię, która i tak mi nie jest potrzebna bo pod koniec drugiej klasy zrozumiałam, że nie chce być fizjoterapeutą tylko grafikiem. Chcę spełnić swoje marzenie z dzieciństwa i iść na ASP. Na początku klasy maturalnej poznałam świetnych ludzi, którzy zdjęli ze mnie mój gorset, niektórzy moi starzy znajomi mówią, że zmieniłam się na gorsze bo mam inne powody do działań. Nie przejmuję się tym, nie robię nikomu krzywdy, nikt i tak mnie nie rozumie, ja tego nie potrzebuję. Wierzę, że uda Ci się spełnić marzenia. To Twoje życie, nikt za Ciebie go nie przeżyje, najważniejsze to robić w życiu to co się kocha – to tak banalnie brzmi, ale to tak ciężko zrealizować. Dasz radę, będziesz szczęśliwa.
To chyba najbardziej kreatywna wypowiedź jaką miałem tu „przyjemność” przeczytać. I nawet się nie śmiałem. Chętnie bym poznał Cię osobiście bo zaintrygowała mnie Twoja osoba. A jeśli naprawdę jesteś świetna z rysunku to „wypożyczył” bym Twoją dłoń do zaprojektowania tatuaży (liczba mnoga) na całym moim ciele, a miejsca mam jeszcze sporo. Przy ich projektowaniu moglibyśmy gadać o wszystkim i niczym Dawno nie trafił mi się ktoś z kim warto było by rozmawiać i czerpać z tego przyjemność. Trzymaj się ciepło i podnieś rękawice – nie poddawaj się…
Narcyzm i megalomania sączy się z każdego zdania tych twoich wypocin. Dorośnij,a zrozumiesz że świat nie kręci się wokół ciebie.
Jak dla mnie możesz zostać pisarką. Ciekawie piszesz. Przyjemnie się czyta.
Jak sadze „wyrzucilas” wszystko z siebie skoro napisałas az tak długi tekst. To dobrze, człowiek czasem tego potrzebuje. Jest to dobre w szczegolnie jak sie jest anonimowym, bo nie ciazy na Nas brzemie, czy bedzie sie zrozumianym czy tez nie.Mimo wszystko, rozumiem Ciebie. Poszukiwanie własnej drogi czy tez własnego Ja to potezny wysiłek. Kiedys w ksiazkach pisało sie ” poznaje sama siebie” i traktowalo sie to w charakterze pracy. Ucz sie samej siebie bo to najwazniejsza nauka w zyciu. Sprecyzuj swój cel i idz w tym kierunku. Ten cel to musi byc Twoja najwieksza pasja, inaczej „wtopisz” sie w przecietne osoby.
„albo zostanę treserem panter do Hollywood – naprawdę miałam takie chore pomysły” “The size of your dreams must always exceed your current capacity to achieve them. If your dreams do not scare you, they are not big enough.” – Ellen Johnson Sirleaf
HYLAG TO TY?
mądra z ciebie osóbka ale za dużo pierdolisz
Ale pierdolisz dziecko, aż mi ogóry w kredensie skisły.Bądź se kim chcesz, chuj to kogo obchodzi.Nudne i przydługawe to.
Za dlugie, nie czytam
Mam pieniądze i podobne pragnienia nie mam osoby która by je podzielała. Odezwij się. warkerenator@gmail.com
nauter@o2.pl – Napisz
Chujnia z ta chujnia. Za dlugie za nudne I za chujowe. Chujnia.
Długie ścierwo chuja a nie chujni warte.
kurwa jest do tego jakieś streszczenie??
Chujnia i śrut
Mam tak samo… tylko koncze 3 klase i jestem chłopakiem… Ja pierdole daj kontakt.(Wiem, że to niemożliwe)
Kto o tym bedzie pamiętał za 100 lat?
Nikt.
Więc połóż się i se poleż.
Witam wszystkich z tej strony znajomy autorki (taki jeden z „klasy snobistycznych dzieci lekarzy” czyli kl 2 bio chemu w 6 LO im Kochanowskiego w Radomiu). Pozwole sobie sprostowac kilka faktow zbyt barwnie przedstawionych przez niejaka Julke Chylak – atej wielkiej niespelnionej artystki, ktora chla na potege a w kl jest symbolem nedzy rozpacxy i upadku na dno
potrzeba ci soczystego twardego bolca. wurkenerator@wp.pl – pisz!
I want to die
Ten od warkerenator@gmail.com to jakiś zboczeniec.
Droga Autorko,
o życiu musisz wiedzieć jedynie dwie rzeczy:
1) Masz dużo czasu. Zdążysz rozwinąć i siebie i swoje pasje. Musisz pozwolić sobie na spokój szerokiej perspektywy. Nie zawsze musisz wybierać.
2) Masz mało czasu. Życie mija w mgnieniu oka i kończy się śmiercią. Jest pojedyncze. Jeśli nie oddasz się niczemu w pełni, nigdy w pełni tego nie zaznasz.
A+O