Skurwiel nad skurwielami

Wiecie, o kim mowa? O losie. Losie naszym zasranym, który na przysłowiowej głowie staje, żeby ci tylko dopierdolić. Mógłbym wymieniać dziesiątki przykładów z własnych i cudzych doświadczeń, ograniczę się jednak do jednego, najświeższego, który mi dopieprzył.

Jakiś, dłuższy, czas temu wygrzebałem się z lekkiego dołka i zajmowałem się pewną, dochodową „pracą”. Bardzo dochodową, zarobki Mesia przy tym bledną (i nie pytajcie, patałachy, skąd wiem ;)). Dość powiedzieć, że -nie licząc jakiś drobiazgów- życie było dobre, choć z różnych powodów nie w pełni wykorzystane (rozumiecie: priorytety; wiele rzeczy musiałem odwiesić na kołku na przyszłość). Tym niemniej było fajnie, zapowiadało się fantastycznie… Cierpliwie wdrapywałem się na swój wytyczony pagórek. I co się stało? Tak jest. Popierdoliło się u samego szczytu, kiedy niemal wszystko było w zasięgu ręki. Od tego momentu zaczął się zjazd w dół, przypominający momentami to, co „koledzy z branży” nazywali „zjazdem jajami po brzytwie”. I to popierdoliło się zarówno na gruncie prywatnym (jak mawiał Al Bundy: „to nie jest rodzina, tylko eksperyment naukowy”) jak i, co gorsze dla mnie, „zawodowym”. Przyszedł kryzys gospodarczy i zniknęły nie tylko możliwości przyzwoitego zarobku, ale jeszcze pojawiły się spore straty, za które do ostatniego naboju w magazynku będę „wdzięczny” mojej pierdolonej rodzinie, której udział w zdarzeniach, jakie do tego doprowadziły, sięga 99%.

Anyway, trzeba było coś robić. A raczej pomyśleć o czymś sensownym, co warto by było robić. No i pomyślałem o czymś, co ma ręce i nogi, i zamierzałem się za to złapać. Problem w tym, że o ile pomysł był (jest) dobry, to nie było już kasy na jego wykonanie -wspomniany kryzys i kilka rzeczy z niego wynikłych kosztował mnie dużo. Było źle, ale to jeszcze nie był koniec. Była też szansa na uzyskanie potrzebnej kwoty. Miałem pewną nieruchomość, którą mogłem kiedyś sprzedać za niezłe pieniądze, ale postanowiłem tego wtedy nie robić. Zostawiłem ją dla siebie, do późniejszego wykorzystania, ewentualnie do spieniężenia na „czarną godzinę”. No więc czas nadszedł, trzeba było się nieruchomości pozbyć, a uzyskana kasa pozwoliłaby na rozkręcenie interesu. Prawda, że proste? Taaak… A taki wał.

Pięć lat. Pięć lat szukałem możliwości zdobycia potrzebnej kasy, kręcąc się jak gówno w przeręblu. Zarobić tyle w krótkim czasie (jeszcze wtedy nie sądziłem, że tak długo to potrwa, potem się uparłem) się nie dało, bo już nie te możliwości. Pożyczyć pod zastaw nieruchomości nie mogłem, bo bank nie pożyczy nowo powstałej firmie (no chyba, że to są jakieś grosze, to może się uda, ale nie poważniejsze kwoty). Co gorsze jednak, okazało się, że sprzedać tego też nie mogę. Już nawet nie za wartość rynkową, czy jakieś sensowne pieniądze. Za żadne pieniądze, nawet lombardy gadać o kupnie nie chciały. No taki mamy klimat.

Wczesną wiosną tego roku pojawiła się pewna szansa zdobycia potrzebnej kwoty. Do tego jakoś tak się poskładało, że w tym samym mniej więcej czasie pojechałem tam, na tą moją nieruchomość. I ponieważ były widoki na zdobycie pieniędzy, łażąc tam po niej i po okolicy, doszedłem do wniosku, że nie ma mowy o tym, bym tę nieruchomość sprzedał. Tak naprawdę to to miejsce jest dosłownie zajebiste. Na wsi, na uboczu, cisza spokój, a do tego bardzo blisko do kilku dużych miast (w tym wojewódzkiego), wokół sporo terenów rekreacyjnych od pasma górskiego, przez okoliczne lasy, a skończywszy na bardzo dużym zbiorniku wodnym, do tego fantastyczny widok z nieruchomości na okolicę… No jak w raju. Chuj, nie sprzedaję, zwłaszcza, że już nie muszę, mowy nie ma. Nawet sobie tam zamieszkam i dosłownie szlag trafi tych, co uważali, że to jest gówno warte, jak się to ogarnie i doprowadzi do takiego stanu, w jakim być powinno. Niech zapierdalają całymi dniami na raty za norę w mrówkowcu z wielkiej płyty z porąbanym sąsiedztwem, smog wdychając i ciułając drobne w skarpecie.

I co się dzieje dalej? Oczywiście, że tak… Jak tylko pojawiła się pewność, że potrzebną kasę uzyskam, a rzecz nie jest na sprzedaż, dostaję telefon od jakiegoś kompletnie mi nieznanego pajaca, który jest zdecydowany i bardzo chętnie kupi. Pierwszy sensowny, zdecydowany, kupiec od 5 lat… Jedyny właściwie tak napalony na kupno, jaki się pojawił.

No i powiedzcie mi, jak człowieka może szlag jasny nie trafić?
Pięć lat poszło jak psu w dupę na szukaniu kogokolwiek chętnego na kupno, po to tylko, żeby móc zacząć coś robić, co pozwoliłoby mi się wygrzebać z gówna, w które dzięki przewrotności losu wpadłem. Kosztowało mnie to kupę uporu, zżartych nerwów, ponoszonego ryzyka i bezsilne stanie w miejscu. Kosztowało mnie to wspomniany „eksperyment naukowy”, czyli moją najbliższą rodzinę, z którymi nie mam już nic wspólnego. I mało tego. Kosztowało mnie to jeszcze więcej. Dużo więcej, aż się o osobną chujnię prosi, ale muszę dobrze pomyśleć, czy w ogóle ją pisać (trochę zbyt osobiste i pozbawiające anonimowości). Kosztowało mnie to pewną osobę, którą poznałem na krótko przed tym moim zjazdem jajami po brzytwie, która, jak się potem okazało, pod wieloma względami była jak chodzący ideał, jakiego nigdy wcześniej nie spotkałem i pewnie już nie spotkam (co dodatkowo jest problemem, bo żadna mi znana nie wytrzymuje z nią porównania -i to takiego „na logikę”, bez żadnych różowych okularów- a skoro koniec końców i na niej się przejechałem…), i z którą może i by nawet coś wyszło przy sprzyjających okolicznościach, gdyby nie moje przeciągające się w nieskończoność kłopoty, nie pozwalające wyjść z tego bagna, co niesamowicie mnie ograniczało, jeśli chodzi o tę relację i jej rozwój, a dodatkowo stawiało mnie w fatalnym świetle, czyli już praktycznie pozbawiając szans, czego długo pewnie nie będę mógł przeżałować (i kto wie, być może nie będę jedyną osobą, która tego żałuje, ale nic już nie da się z tym zrobić). A teraz… Teraz, kiedy mam tak wszystkiego dosyć, że nawet nic już mnie nie cieszy i cholernie zmęczony psychicznie tym wszystkim jestem, gdy w końcu mogę zrobić to, co planowałem (choć na tę chwilę, to nawet nie wiem już w ogóle po co, tak mam wszystkiego dość) i być może z powrotem porządnie w końcu stanąć na nogi, jak już nie potrzebuję łachy od kogoś, że łaskawie raczy się zdecydować na zakup, to chętny jest od ręki, bez targów…

No i co za los pierdolony. Za każdym razem robiący wszystko, żeby ci jak najbardziej dojebać w każdy możliwy sposób. I im bardziej po dupie dostaniesz, tym bardziej spirala tego dopierdolenia ci się jeszcze nakręci. Perpetuum mobile jebane… A w końcu, jak się jakimś cudem z tego wygrzebiesz, to nagle się okazuje, że bez problemu sprawa, która ci stała na przeszkodzie i była nie do przejścia, da się rozwiązać jakby nigdy nic. Ale to i tak tylko na chwilę. Żebyś złapał oddech, zanim powoli naciągająca się guma znów nie przypierdoli ci w łeb.
I ten moment nadejdzie.

17
35

Komentarze do "Skurwiel nad skurwielami"

  1. chujowiczu! zarabiaj z kluu.pl, bez działalności gospodarczej, konto automatycznie weryfikowane
  2. Oj mesio mesio, ogarnij sie patałachu, kto jak kto ale ty takich wypocin kilometrowych nie powinienes krecic

    1

    3
    Odpowiedz
    1. To na bank nie mesio. Suysaaajd…la la la

      2

      1
      Odpowiedz
      1. „To na bank nie mesio. Suysaaajd…la la la”

        Dziwny jest ten świat… /Mesio PS. Zaskoczona?

        2

        1
        Odpowiedz
        1. To byles Ty? To niemozliwe, jedyna idealna kobieta jaka znasz jestem ja, a nie pisales o mnie… La la yt brings so meni czendzys…

          2

          0
          Odpowiedz
          1. „To byles Ty? To niemozliwe, jedyna idealna kobieta jaka znasz jestem ja, a nie pisales o mnie…”

            Primo, nie ma idealnych kobiet. 😛 Ta była możliwie zbliżona do „mesiowego” ideału.

            Secundo, znamy się tylko z widzenia, a jedno o drugim nic nie wie… 😉 Więc powiedzmy, że masz szansę być jedynym znanym mi ideałem. Ale los jest okrutny i tym razem też mi nie da wygrać w totolotka. 😉 /Mesio PS. „The game of life is hard to play…”

            0

            0
            Odpowiedz
          2. „To byles Ty? To niemozliwe, jedyna idealna kobieta jaka znasz jestem ja, a nie pisales o mnie…”

            Primo, nikt (poza Panem twoim, Mesiem) nie jest idealny. Ona była najbardziej zbliżona do mojego ideału.

            Secundo. Znamy się tylko z widzenia, a jedno o drugim nic nie wie… 😉 A co do idealności Twojej nawet jeśli, to i tak i za drugim razem zasrany los nie pozwoli mi wygrać w totolotka. 😉 /Mesio PS. „The game of life is hard to play…”

            0

            0
            Odpowiedz
          3. Dwa razy napisałeś ten sam komentarz-lubisz mnie, wiem to ; ) W nagrodę podzielę się z Tobą moim wykopaliskiem. Znamy się już na tyle dobrze, że na pewno domyślisz się, że refren lubię najbardziej la, la, la ,la
            https://www.youtube.com/watch?v=Tm4BrZjY_Sg

            1

            0
            Odpowiedz
          4. Z naszego Mesia ogier się zrobił 😀

            2

            0
            Odpowiedz
          5. To żeby dostąpić zaszczytu randki z Mesiem nie trzeba przynosić CV bogatego w doświadczenia i wszystkie dostępne zalety do ŁWF oraz hajsu w mordeczce, by po szeregu analiz dostać się do ściśle strzeżonej komnaty gdzie na tronie swym przenikliwym wzrokiem M ostatecznie przeskanuje ją i rozstrzygnie się los kandydatki???

            2

            0
            Odpowiedz
          6. „To żeby dostąpić zaszczytu randki z Mesiem nie trzeba przynosić CV (…)”

            To trzeba przynieść, starając się o angaż na taśmę. Ale Pan twój, Mesio, rozważy i taką alternatywę… 😉 /Mesio PS. A los kandydatki nieznany jest nawet Panu twojemu, który w przenikliwości swojej niestety jeszcze nie posiadł daru jasnowidzenia. I nie zamierza też zdradzać kryteriów wyboru.

            0

            0
            Odpowiedz
          7. Drogi Mesiu, pozwól,że na wstępie zacytuję króla sedesów:” Mamusie oszukasz…przyjaciela oszukasz…ale życia nie oszukasz” ; )

            Następnie objaśnie Ci co zaszło w Twoim życiu w dniu dzisiejszym. Otóż chwilę po tym jak otwarłeś na światło dzienne swoje zaspane oczki, przeczytałeś mój wcześniejszy komentarz, z radością przystąpiłeś do uknucia odpowiedźi. Jednak wydarzyło się coś niepokojącego… „Czyżby mroczne otchłanie internetów pożarły moją odpowiedź?”- dochodził do głowy nasz Mesio- „To już 12.00 a mojej odpowiedzi nie ma…może się pomyliłem i nie poszła, może admin-patałach śmierdzący cebulą- nie dodał mojego komentarza? Jeśli tak to znaczy, że ta Kreaturka po drugiej stronie nie dostała mojej wiadomości… swoją drogą ciekawe jak wygląda..hmmm…Zna Jakoba Mansztajna, pewnie nosi długie brązowe spódnice, bo tylko dziewczyny w długich brązowych spódnicach czytają poezję…Tego nie wiem…ale jakaś taka fajna jest, lubię ją. […] No dobra patałachy nadające się jedynie do tarcia chrzanu i pchania karuzeli… napiszę jeszcze raz, znajcie miłosierdzie swego Pana, i Ty,Kreaturko też, Ty Kreaturko też.” ; )

            Tak właśnie wyglądał dzisiejszy poranek naszego Pana Miesiosława.

            2. Zaskoczyłeś mnie po raz drugi, przyznaję. Myślałam, że rzucisz czymś co na pewno znam, a znam dużo… a tu proszę…całkiem, całkiem Mesio.

            A teraz Kreaturka idzie spać, baju.

            2

            1
            Odpowiedz
          8. Mesio musi rozczarować, bo nie zna żadnego Mansztajna (ale któż wie… ;)). Jedynym „mansztajnem” o jakim zdarzyło mu się słyszeć był von Mainstein, ale to pewnie nie ta bajka. A co do: „Tego nie wiem…ale jakaś taka fajna jest, lubię ją.” Nie ma to jak autoafirmacja… 😛 Choć Pan musi przyznać, że wygląda na to, że Kreaturka ma kietełek, obojętnie czy chodzi w długich, brązowych spódnicach, czy sukienkach w kwiatki.

            Aczkolwiek mylisz się w paru punktach. Po pierwsze, nie otworzyłem zaspanych oczek, bo tak się złożyło, że nie spałem od dnia poprzedniego. Po drugie, jakkolwiek Mesiowi zdarza się nerwica natręctw, przejawiająca się w sprawdzaniu 5 razy, czy wysłał tego maila, to jednak wie, co czyni i halucynacji u niego nie stwierdzono (co nie znaczy, że należy go podejrzewać o 100% zdrowie psychiczne). Tak więc winny jest ad -m- in starą cebulą nacierany i kiedyś się go za to rozstrzela… Więc coś ta szklana kula Kreaturki szwankuje (albo nie trzeba było wróżyć z fusów po kawie rozpuszczalnej). 😛
            Ale tak poza tym to fakt -to był poranek. 🙂

            „Zaskoczyłeś mnie po raz drugi, przyznaję.”

            You’re welcome. 🙂
            https://www.youtube.com/watch?v=mCjxZHGHL4Y

            /Mesio. PS. A jak powiesz, zakładając, że istniejesz (Co to ja mówiłem o zdrowiu psychicznym?), że masz na imię Ewa, albo Katarzyna (a już nie daj Borg Kamila…), to chyba Cię uduszę…

            2

            0
            Odpowiedz
          9. Historia mojego imienia to długa historia. Przez głowę moich rodziców przebiegło wiele pomysłów. Między innymi: Ilona, Ligia, Monika i Milena. Wyobrażasz sobie jakby to było mieć na imię Ilona?

            – Jak się nazywasz?
            -Ilona…
            – Kto Ci taki pseudonim wymyślił?
            – …rodzice…na chrzcie.
            -…

            Ja też sobie nie wyobrażam (na szczście). Z odsieczą przyszedł mój tato wybawiając mnie od tego koślawego imienia. Ilona to musi być jakaś wielka kobieta, która nosi brązowe spódnice, a nie taka Kreaturka jak ja.

            Swoją drogą, tato pomógł mnie i bratu. Mama moja to niepoprawna marzycielka, na pewno domyślasz się już, że mam to po niej.

            2. Być może moja kula nie powiedziała prawdy, bo wiesz, „kula” jest rodzaju żeńskiego. A kto by sobie dał uciąć rękę za słowa jakiejś kobiety…dziś by już nie miał ręki ; p

            Ale to co Kreaturka wie, to to, że Mesio lubi historię i filmy wojenne. Nie jakieś słabe filmy bez głębi, tylko dobre stare kino, i dobrych starych aktorów. Mesiu często najpierw ogląda film, który lubi, następnie lubi dowiedzieć się o nim czegoś więcej, dlatego też często szuka np. muzyki z danego filmu, która to przenosi go w inną czasoprzestrzeń ; p Ale niestety, nasz Mesio nie jest ciekawy świata, nie sprawdził kim jest Jakobe Mansztajn, to źle o nim świadczy. To mówi, że jest zamknięty jedynie na swój własny gust, i nie lubi nowych rzeczy. W przeciwieństwie do Kreaturki, która od razu z ciekawością usiadła na kolanach dziadka Google i ciągnąc go za długą brodę spytała o pana von Mansteina- i dowiedziała się.

            PS. No dobrze, to powiedz przynajmniej, co robiłeś cała noc, mam nadzieję, że nie grałeś w gie ty a, czy inne majnykrafty, bo wolałabym już chyba,żebyś miał na imię Ilona.

            la la la

            1

            0
            Odpowiedz
          10. „Wyobrażasz sobie jakby to było mieć na imię Ilona?”

            Patrząc po kalendarzu, mogło być gorzej… Ot choćby dziś imieniny obchodzi Benona, jutro Adolfa, Nikandra i Awita, a już kto daje dziecku na imię Przeborka (18 czerwca) to mesiowe pojęcie przechodzi.

            „Ale to co Kreaturka wie, to to, że Mesio lubi historię i filmy wojenne.”

            Ale wiesz co się dzieje z tymi którzy za dużo wiedzą? Znikają w kazamatach Łódzkiego Wydziału Fabrycznego… 😉

            A Mesio lubi dobre filmy (zwłaszcza te, które już zna, co bardzo ogranicza mu liczbę obejrzanych). I nie tylko wojenne, jest w stanie obejrzeć nawet „Titanica” (dla scen katastrofy ofkoz ;)). Ale rzeczywiście, historia jest w kręgach mesiowego zainteresowania i filmem wojennym nie pogardzi, choć nie każdy obejrzy. A stare filmy miały to, czego dzisiejszym brakuje -scenariusze.

            „Mesiu często najpierw ogląda film, który lubi, następnie lubi dowiedzieć się o nim czegoś więcej, dlatego też często szuka np. muzyki z danego filmu, która to przenosi go w inną czasoprzestrzeń”

            Takie wiedźmy, w starych dobrych czasach, palono na stosach… 😛
            (Po wcześniejszych torturach, rzecz jasna. A w ramach tortur… https://www.youtube.com/watch?v=_L52vEdhTx8 ;))

            „Ale niestety, nasz Mesio nie jest ciekawy świata, nie sprawdził kim jest Jakobe Mansztajn, to źle o nim świadczy.”

            Znów szklana kula odbiera zakłócenia… Abonamentu nie wykupiliśmy?

            Mesio sprawdził, kto to jest J. Mansztajn, już za pierwszym razem (tak, z ciekawości). Mesiowi tylko to nic nie mówi, bo wcześniej o nim nie słyszał i dalej nic nie wie. A ponieważ „lubimy słuchać piosenek, które znamy”, to Mesio słucha, odkładając Mansztajna na czas bliżej nieokreślony.

            A więc tak, wiedźma ma częściowo rację (może jednak nie warto skąpić na ten abonament…) – Mesio nie lubi zmian, opornie podchodzi do nowych rzeczy, ale jednocześnie tak całkiem zamknięty nie jest i czasem coś nowego w łapki mu wpadnie. Na ogół przypadkiem. Bo w końcu „przypadek rządzi światem tym”, aczkolwiek Mesio z pewnym przerażeniem stwierdził jakiś czas temu, że coś takiego jak przeznaczenie rzeczywiście może istnieć. O szczegółach nie powie za Chiny ludowe, nawet jednej takiej, której to dotyczyło (i tak by nie uwierzyła) nie powiedział, ale jeśli tak, to w takim razie chyba ma przesrane i jak bohater tragedii antycznej z góry skazany jest na klęskę.

            „No dobrze, to powiedz przynajmniej, co robiłeś cała noc,”

            Tą bezsenną?
            Myślałem o tym, jak to by było nazywać się Ilona… 😛

            A w gry Mesio praktycznie w ogóle nie gra (od dzwonu najdzie go Civilization). Co najwyżej blado tytuły kojarzy. Z różnych powodów. Choć pamięta jeszcze czasy, gdy kupa luda zwalała mu się do chałupy pograć na 8-bitowym Atari (+10 do szacunu na dzielni…, potem przyszły te mendy z Commodore 64 i wolny rynek). /Mesio

            PS. Zaraza 😉 z Kreaturki… Mesio musi przyznać. 🙂 Choć znając moje szczęście, to pewnie masz 120 kg i nazywasz się Włodek, czy coś w tym guście… A w najlepszym przypadku Kreaturą ogniem ziejącą i jadem plującą, znaną jako Bazyliszek. 😉

            2

            0
            Odpowiedz
          11. Mesiu,
            Nie mogę przecież pozwolić, żebyś nie przespał kolejnej nocy zastanawiając się, czy pod drugiej stronie siedzi 120-kilogramowa Ilona, czy Włodek (chociaż z dwojga złego to już łatwiej byłoby znieść tego Włodka).

            Po drugiej stronie siedzi Monika i waży jedynie 56 kg. I nie, nie ma 2 metrów jak jakaś Ilona, tylko skromne 1,66.

            Kreaturkę zastanawia to, ile Mesiu ma lat, bo skoro świetnie bawił się z chłopakami na dzielni 8-bitowym Atari i to jeszcze przed wolnym rynkiem, to szacuję, że Mesiu ma powyżej 34 lat, 34-37?

            I czemu nasz Mesio tak nie śpi, czyżby rozpamiętywał przeszłość tak skrupulatnie? A może po prostu musi wstać na 6,żeby zdążyć na 1 zmianę wspomnianego Łódzkiego Wydziału Fabrycznego? ; p

            PS. W jednym masz rację, pluję jadem i zabijam wzrokiem. To podobno przyciąga. ; )

            0

            0
            Odpowiedz
          12. „Po drugiej stronie siedzi Monika”

            E tam, i tak wiem, że Włodek przebrany za 2-metrową Ilonę (albo odwrotnie). 😛 W końcu Piszczyk przy Mesiu to szczęściarz…

            A swoją drogą, jakaś odmiana w żywocie mesiowym -nie to żeby akurat narzekał- bo do tej pory co na jakąś natrafił (od dziecka) to się Ewa nazywała… A jak nie Ewa, to Katarzyna. Moniki Mesio jeszcze nie znał… 🙂 Ale mogło być gorzej i pokarać Małgorzatą (to już lepiej 2 metrowa 120 kilogramowa Ilona… ;)).
            Aha, Mesio ma 9 cm i 30 kg więcej.

            „Kreaturkę zastanawia to, ile Mesiu ma lat,”

            Nie za dużo Kreaturka chce wiedzieć? I to jeszcze na forum publicznym? 🙂

            Ale zdolna bestia z Kreaturki. Dobrze celujesz. 🙂 Mesio wegetuje na tym padole odkąd Husajn został prezydentem Iraku (choć woli myśleć, że urodził się 200 lat po tym jak Jamesa Cooka zeżarli na Hawajach; w końcu wielki kapitan Cook jest mu dużo bliższy niż Saddam).

            Czemu Mesio nie śpi? To jest pytanie, o którym filozofowie niejedną pracę w przyszłości napiszą, a historycy wykłócać się będą… 🙂

            I nie, to nie przez rozpamiętywanie przeszłości, tę Mesio rozpatruje 24 na dobę bez kłopotów ze snem (wilcza godzina jeszcze szczęśliwie go omija, albo może ma ją 24 na dobę i dlatego jej już nie zauważa ;)). I nie musi lecieć z ozorem wywieszonym na brodzie, bladym świtem, pod wrota naszego ukochanego zakładu. Po prostu często sobie siedzi nocami, bo lubi i jeszcze może.

            „To podobno przyciąga. ; )”
            Masochistów. 😛

            PS. Tortur ciąg dalszy. https://www.youtube.com/watch?v=Mj4z2Y1y2Ak

            0

            0
            Odpowiedz
          13. Mam jeszcze kilka teorii na temat Mesia, ale tutaj chyba i tak byś nie odpowiedział.
            A czym Mesio się zajmuje w życiu? I dlaczego nie spędza tego czasu ze swoimi dziećmi? ; p

            ti tra la la

            0:0 z Niemczurami!!!!

            0

            0
            Odpowiedz
          14. PS. jeszcze tylko dodam, że:

            „Star Trek”? Romantyk z Mesia.

            la la la uu a a

            0

            0
            Odpowiedz
          15. „Mam jeszcze kilka teorii na temat Mesia”

            Uuuu, teorii… 🙂 Kreaturka nie może spać po nocach, namiętnie myśląc o Mesiu i o tym, jakie dziwne jest życie… 😉

            „ale tutaj chyba i tak byś nie odpowiedział.”

            No tutaj to nie bardzo się da…

            Mesio w życiu zajmuje się tym i owym (zwłaszcza owym). 😛

            A dziećmi Mesio się nie zajmuje, bo ich nie ma. „No woman to follow and the world is all mine…” 😉

            Swoją drogą, rzeczywiście jesteś kobietą… Zawsze szybko pytacie o to samo… 😉

            A uprzedzając pytanie : „dlaczego? (ich nie ma i „no women to follow)”.

            „-Panie Cord, dlaczego nie ma pan żony
            -Dlaczego pani nie ma milionów?
            -Zabrakło szczęścia…
            -Mi też.”
            („The Carpetbaggers”, 1964)
            😉

            I z jakimi Niemczurami… To już kalifat… 😉

            „„Star Trek”? Romantyk z Mesia.”

            https://www.youtube.com/watch?v=iJqwoj96aCE
            „Just beyond the next planet, just beyond the next star…” 😉

            „la la la uu a a”
            https://www.youtube.com/watch?v=hdjL8WXjlGI

            0

            0
            Odpowiedz
          16. 1. „Uuuu, teorii… Kreaturka nie może spać po nocach, namiętnie myśląc o Mesiu” – Mamy coś wspólnego. Skłonność do autoafirmacji.

            2.”Zawsze szybko pytacie o to samo… „- to nie było pytanie o dzieci. Tylko „pozytywne”pytanie o to, czy jesteś po rozwodzie. Mówiłeś coś o jakiejś kobiecie; że nic z tego,że ona nie wie,że i chciałeś i nie chciałeś. Ale byłam ciekawa,czy byłeś żonaty (domyślając się już wcześniej w jakim jesteś wieku) Nie byłeś. No bo pomyśl, jaki odsetek twoich znajomych w twoim wieku (facetów), którzy są po rozwodzie nie ma dzieci? 0,1%?

            Grzeczniej jest spytać:

            – Nie bawisz się z dziećmi?
            – Tak, bawię, uwielbiam te moje kochane szkrabki (Jesteś po rozwodzie)

            Niż:
            – No i co? Ani żony, ani dzieci?

            Dlatego tutaj się pomyliłeś. Pytałam ze zwykłej ciekawości,a nie dlatego,że „jak można nie mieć dzieci! OMG!”

            baju

            0

            0
            Odpowiedz
          17. „Mamy coś wspólnego. Skłonność do autoafirmacji.”

            Każdemu wolno marzyć… 😛

            Obojętnie jak nie zadane (choć to żadna zbrodnia i wcale nie przeszkadza), to jednak standardowo „Wy, baby” 😉 szybko pytacie o to samo: stan cywilny, dzieci, zajęcie…

            Chyba psychika babska tak działa: selekcja wstępna. 🙂

            A więc, uzupełniając poprzednie informacje, Mesio się nie rozwiódł, bo (szczęśliwie ;)) się mu jeszcze nie przydarzył ożenek. Czemu? To by wymagało dłuższych wyjaśnień. Generalnie tak się poskładało (trochę jak w przypadku każdej katastrofy -ileś drobiazgów się na nią składa). Ale ponieważ „life is hard and then you die”, jak to mawiał Dempsey, to Mesio wie, że nie może mieć za dobrze i kiedyś go jakaś zmora dopadnie, żeby miał się z kim użerać… 😉

            O kobiecie wspominałem, ale nie jest tak, jak najprawdopodobniej myślisz. Parą nie byliśmy. Znaliśmy się tylko. Spory czas potem (i tu też jest kilka przyczyn) okazało się, że, oprócz wszystkich innych przeszkód, jej wisi, czy się znamy czy nie i kategorycznie nie chce tej znajomości w żaden sposób utrzymywać/rozwijać, więc trzeba było odpuścić. Choć z żalem (żalem nie do niej, ale właśnie do losu), bo kto wie… Rzeczywiście wiele mi się w niej podobało, wiele cech mi odpowiadało, tak „na trzeźwo”, bo „nie iskrzyło”. Z kolei ona niewiele mnie poznała, bo nie było okazji, bo miałem swoje kłopoty, a przede wszystkim dlatego, że sama się nie kwapiła. Nie iskrzyło, takiego typowego stanu emocjonalnego związanego z jakimiś uczuciami itp. nie było. A jednak zależało mi. I jakoś nie mogę się opędzić (do tej pory) od wrażenia, że niewiele brakowało, żeby zaiskrzyło i to by było to. I to jest jedna rzecz. A z kolei druga jest taka, że dość dziwne rzeczy mi się z tą znajomością wiążą. I to nie od jej początku a jeszcze na kilka miesięcy przed. Tylko, że nikt w to nie uwierzy. Sam tak do końca nie wiem, czy w to wierzę, więc nie ma o czym mówić.

            „Ani żony, ani dzieci?”

            Brzmi niemal jak to, co mówiła Tzarowa detektywowi Bednarskiemu: „Ani pracy, ani żony… Z papugą żyje…”. 😉

            No… papugi to Mesio nie ma… Ale za to ma dwa koty i psa.

            1

            0
            Odpowiedz
          18. „Chyba psychika babska tak działa: selekcja wstępna. ”

            Jeśli chodzi o selekcję wstępną, to Ty pierwszy Mesiu poddałeś mnie takiemu zabiegowi. Chyba tak działa męska psychika. WRRRÓĆ. Na pewno tak działa… a mianowicie:

            „Choć znając moje szczęście, to pewnie masz 120 kg i nazywasz się Włodek, czy coś w tym guście… A w najlepszym przypadku Kreaturą ogniem ziejącą i jadem plującą, znaną jako Bazyliszek.”

            Typowa zagrywka, może nieświadomie. Bo przecież logika podpowiada, że jak się fajnie z kimś rozmawia to pewnie dla harmonii musi być brzydka, albo gruba…no coś musi być nie tak. Bo ma charakterek ta Kreaturka, więc coś musi być nie tak…

            A głupio spytać: a właściwie to ile ważysz? albo jak wyglądasz? Lepiej wziąć „pod włos” -„jakiś 120 kg bazyliszek”. I teraz wiesz,że zaprzeczyłam, i że to nieprawda. A gdybym odpowiedziała: ” Mesiu, przecież najważniejsze jest wnętrze”, to wiedziałbyś,że to musi być jakaś Ilona.

            2. Nie widzę w tym nic złego, to są raczej ogólne pytania. Chyba jesteś na tyle duży,że wiesz, że wrażenia na „babach” raczej się nie robi ilością zaliczonych levelów w Mario Bros’ie. Ot, ewolucja. Gdybym napisała,że ważę 100 kg i mam najgęstszy wąs w gminie, dalej być tak ochoczo odpisywał?

            Oboje wiemy,że nie. I ja nie widzę w tym nic złego. Trzeba mieć jakieś wymagania, a nie brać co pod łapy leci. Bo taka 120 kg nadwaga (o ile nie jest skutkiem przyjmowania hormonów), mówi więcej o dziewczynie niż CV, niestety.

            Tak samo się to ma w przypadku facetów, nie chodzi tu o „poszukiwania odpowiedniego parobka, który do konca życia będzie utrzymywał żonkę jak Panicza dworskiego w romantycznej Polsce. Tylko o zardność życiową. No sorry, taki mamy klimat- „jest ofiara znajdzie się i kat”- jak mawiała moja profesroka, i miała rację. Ja pracowałam i na studiach i w liceum. Także, takie teksty typu: „Bo w Polsce nie ma pracy… szukałem,ale nie ma, no to siedzę w domu i pożyczam na fajki od rodziców w wieku 30 lat”, to jest dyskwalifikacja nawet nie na stopie mężczyzna-kobieta, ale nawet przyjaciel-przyjaciel. A tak się składa że wszyscy moi bliżsi znajomi, przyjaciółka są zaradni i pracowici, i dają radę. I nie, nie mieli rodziców na stołkach. Ja też nie.

            Dlatego pytanie o to, co robisz w życiu to nie jest pytanie o to, czy nadajesz się na repoduktora, tylko o to, czy nie marnuje tutaj czasu odpisując na te wiadomości.

            A tak właściciwe…

            No zgadnij Mesiu, ile lat ma Kreaturka, wstrzel się w taki wachlarz jak ja, 3 lat, (jaknp.34-37 jak dawałam Tobie)

            Baju

            https://www.youtube.com/watch?v=QOZDKlpybZE

            0

            0
            Odpowiedz
          19. Uuuu… podeptałem chyba po odciskach i koniec żartów… Kreaturka postanowiła pogadać poważnie. 😛

            Dobra, pogadajmy poważnie.

            1. Przecież napisałem, że te pytania mi nie przeszkadzały i że to żadna zbrodnia pytać. Też nie widzę w tym nic złego (na ogół, bo zdarzają się wyjątki). To o co chodzi?

            2. Wspomniałem o tej „selekcji wstępnej” także półżartem. Ale nie da się ukryć, że „psychika babska” przynajmniej w jakiejś mierze tak działa. I sama to udowadniasz, choćby przez, i tu cytat z Ciebie: „Dlatego pytanie o to, co robisz w życiu [to jest pytanie o to -przypis] czy nie marnuje tutaj czasu odpisując na te wiadomości.”.

            I tak, to są ogólne pytania. Tylko jakoś tak się składa, że zawsze te same i zawsze już na początku. Z jednej strony ciekawość jest zrozumiała i od czegoś trzeba zacząć. Z drugiej, to rzeczywiście jest rodzaj „selekcji”. I sama to udowadniasz w tym całym swoim wywodzie powyżej.

            3. Co do „Chyba tak działa męska psychika.”… Tak i nie. Oczywiście, że każdy, bez względu na płeć, ma jakieś tam swoje kryteria. Ale też nie jest tak, że u faceta ograniczają się one do zestawu „cycki, dupa”. Mało tego. Naukowo udowodniono, że w oczach kobiet atrakcyjność faceta rośnie wraz z jego pozycją „zawodowo-finansową”. Czyli może mieć metr pięćdziesiąt, zeza i świecić łysiną nad piwnym bębnem, ale jak będzie odpowiednio ustawiony, to będzie atrakcyjniejszy. Podczas gdy u facetów stan konta i pozycja kobiety ma zerowy wpływ na ocenę jej atrakcyjności. Dosłownie z badań wyszło zero. Nie było ważne, czy miała bańkę w zielonych na koncie czy mieszkała w slamsach. Jeśli była atrakcyjna (i nie tylko w sensie fizycznym), dla danego faceta (facetów), to była bez względu na to. I tak jest, wiem sam po sobie i tym, co widzę przez całe życie.

            Owszem, mogą się zdarzyć wyjątki od reguły, ale to jest bardzo mało prawdopodobne.

            4. Co do tego mojego tekstu o 120 kg Włodku/Ilonie/Bazyliszku. To było żartem. I co więcej, nie zamierzałem pytać o to, ile ważysz i jak wyglądasz. Z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że w tej chwili nic mi ta informacja nie da -nie mam jak jej zweryfikować (choć oczywiście zakładam, że nie masz powodu kłamać, bo i po co). Drugi jest taki, że nie ma to znaczenia, „odpisywałbym ochoczo” nawet gdybyś miała te 100 kg nadwagi. Bo czemu nie, skoro dobrze się do tej pory pisało? Natomiast oczywiście, że każdy ma jakieś tam własne kryteria jeśli chodzi o atrakcyjność fizyczną. Tylko co to ma do rzeczy w przypadku gdy „znamy” (praktycznie będąc sobie anonimowi) się tylko z literek? A tak na marginesie, sama atrakcyjność fizyczna jest kwestią bardzo względną i wbrew pozorom nie jest czynnikiem decydującym. Ja (i inni też) nie chodzę z miarką, mierząc i porównując wymiary napotkanej osoby z jakimś urojonym standardem Miss World. Zgoda, że duża nadwaga mówi coś o dziewczynie, podobnie jak mówiłby „skrajny przypadek niedożywienia”. Ale wiesz komu przeszkadzają najbardziej zbędne kilogramy? Wam samym. Facetowi wisi i powiewa, czy masz np. pięć kilo w tą czy w tamtą, często nawet ma głęboko w poważaniu, czy jesteś blondynką, brunetką czy rudą, czy masz niebieskie czy brązowe ślipka, i tak większość jest, w ten czy inny, sposób atrakcyjna (rozejrzyj się po świecie… chodzące ideały na ulicach w parach widzisz?). Dopóki jest to w jakiś sensownych ryzach (czyli, że nie dopuszczasz do tych „120 kg nadwagi” z powodu tego, że „płaczesz, boś gruba, żrąc, bo płaczesz”). Dziewczyna, o której poprzednio wspomniałem, ma równiutkie 1,8 metra wzrostu i pewne kompleksy z powodu, powiedzmy, pewnej niedoskonałości urody twarzy (przesadza). A i tak jest atrakcyjna, także fizycznie.

            5. „Zaradność życiowa”… Tak, jestem od dawna na tyle duży, że wiem, że ilość leveli gry nie ma znaczenia. (BTW co do: „ja pracowałam i na studiach i w liceum”, ja pracowałem w podstawówce i to wczesnej. Na budowie. Także nie ma się co licytować, że sobie na studiach gdzieś dorabiałaś, większość tak robiła, i robi, i to nie jest jakieś wielkie osiągnięcie.)

            Zaradność życiowa jest koniecznością, zgoda. Nikt się nie dziwi, że laska nie chce np. menela. Sęk tylko w tym, że definicja „zaradności życiowej” jest też bardzo płynna. Co będzie uznane za tą mityczną „zaradność życiową”? Stała pewna przeciętna pensja (niekoniecznie w wysokości średniej krajowej) -czyli już nie „menel żyjący kątem u mamusi”- czy dochody z wyższej półki? Widzisz, o co zakład, że kobieta wybierze to drugie, i że i tak nazwie to „zaradnością życiową”? No bo przecież „ona nie jest z tych lecących na kasę/stanowisko/władzę…”. Nawet sama pracuje i zarabia (choć, jak wszystkim, przydałoby się więcej). Nie oszukujmy się, „oboje to wiemy”. A idąc dalej, tak, taki mamy klimat. Tylko, że nie każdy ma ochotę na uleganie klimatowi. Znam ludzi z różnych środowisk, od wiejskich żuli począwszy (z którymi jestem „na ty”) a na ludziach dobrze ustawionych skończywszy (i też „na ty”). Mam świetnego kumpla, który ledwo wiąże koniec z końcem we właściwie dorywczych robotach i drugiego takiego, który pracuje, ściągnięty na stałe, w głównej siedzibie Microsoftu jako informatyk, swego czasu jedyny rekrutowany, jeszcze na studiach, przez tę firmę w Polsce. I wielu mieszczących się pomiędzy. I żadnego z nich nie traktuję lepiej/gorzej (to samo dotyczy koleżanek), patrząc przez pryzmat „zaradności życiowej”. I oni też. I w końcu sam zarabiałem kiedyś lepiej niż większość z nich, dużo lepiej, choć nie od razu i z różnych przyczyn to się urwało. Ale nawet wtedy, mijając mnie, prawdopodobnie nie zwróciłabyś uwagi, mając swoje „klimatyczne kryteria”, bo nikt by nie powiedział, że mam więcej niż dyszkę w kieszeni i z odzienia jednak bliżej mi do żula niż w przeciwną stronę (z wyboru, bo tak mi jest wygodnie). I tak jest zresztą do dziś (wzmocnione trochę tym, że dzisiaj rzeczywiście mieszkam kątem; choć „na fajki” nie pożyczam, bo nie palę). A zarobki może kiedyś wrócą, może będą lepsze, a może tak się poskłada, że nie wrócą nigdy. Ale to jest długa historia i właściwie nie na forum publiczne. Anyway. Dla mnie, choć mogę to zrozumieć, nie trzeba mi tłumaczyć, jakie jest życie, tego rodzaju „dyskwalifikacja na stopie mężczyzna-kobieta” jest nie do przyjęcia. A wiesz z jakiego powodu? Bo komuś takiemu nie da się ufać. Tylko i aż tyle. Bo dziś mogę mieć miliony na koncie i przylepioną do siebie jakąś dupę (bez urazy, to nie o Tobie, tylko tak ogólnie), a jutro szlag wszystko trafi i dupa znajdzie innego „zaradnego życiowo”. Powiedz, po co mi to? Są rzeczy, których nie da się traktować w kategoriach biznesowych. Ludzie żyją z grosza, albo mają inne kłopoty (moja znajoma w wieku lat 30 zachorowała na SM, do dziś żyje jak na beczce prochu, leczenie też kosztuje i wyobraź sobie, że jej mąż nawet nie pomyślał, żeby szukać innej… A przecież „taki jest klimat”, małżeństwa rozpadają się z błahszych powodów), a i tak są ze sobą. I to ma wartość, choć ze świecą dzisiaj kogoś takiego szukać, bo „taki jest klimat” takie jest życie. A i tak można się naciąć, nawet jak się znajdzie. Nikt nie obiecywał raju na Ziemi.

            A już dyskwalifikowanie kogoś z tego powodu na linii „przyjaciel-przyjaciel” jest kompletnie nie do przyjęcia, bo jest jeszcze gorsze. Bo na linii kobieta-facet to jeszcze jakoś można wytłumaczyć sobie, że takie życie, taki klimat, ludzie są różni i jakimiś kryteriami doboru tam się kierują. Ale jeśli ktoś segreguje przyjaciół na zasadzie: „tego mi się opłaca znać, z tym marnuję czas”, to ja pieprzę taką znajomość. Bo po kiego mi taka znajomość? Skoro już wychodzimy z takiego, skrajnie wyrachowanego, założenia, to niestety, ale zabawa działa w obie strony. Ty dyskwalifikujesz znajomość na zasadzie: „szkoda na daną osobę marnować czas”, w takim razie -i zakładając, że mnie to by dotyczyło i że w tej sytuacji ogóle miałbym ochotę na tę znajomość- co ja z tego będę miał? Widzisz? Zabawa jest mniej fajna jak się jest ocenianym i ewentualnie podpada pod dyskwalifikację, co? Z mojej perspektywy w takim przypadku nie masz nic do zaoferowania.

            Przyjaciół to ja mam w sumie garstkę, ale choć nie wymagam od nich cudów, mogę, przynajmniej od biedy, na nich polegać. To jest podstawą jakichkolwiek tego typu relacji. A cała reszta „znajomych” nie ma znaczenia, bo to ludzie, z którymi, w ten czy inny sposób, muszę się czasem zadawać a oni ze mną, na płaszczyźnie np. zawodowej, czy dlatego, że mieszkamy obok siebie i powiemy sobie „dzień dobry”, mijając się na schodach, poza tym mamy się w dupie.

            Więc dlaczego miałbym chcieć, poza samą wcześniejszą bezinteresowną chęcią poznania kogoś, skoro tak się złożyło, czy ewentualnie wymienienia paru wiadomości via pierwszy z brzegu portal internetowy choćby dla zwykłej frajdy z konwersacji?
            Wystarczająco twardo stąpam po ziemi? Sorry, „taki mamy klimat”.

            A tak w ogóle, to odnoszę wrażenie, że skoro odpisywania swojego do tej pory nie uważałaś za marnowanie czasu, to trochę za szybko dochodzisz do dość daleko idących wniosków.

            Owszem, fajnie się rozmawiało, owszem, miło było poznać, owszem, „przypadek rządzi światem tym” i kto wie, jak to by się mogło potoczyć (zwłaszcza, że zrobiłaś dobre wrażenie, na ile to możliwe w tych warunkach (i tak, właśnie je spieprzyłaś)). Ale, po pierwsze, jesteśmy dla siebie jednak anonimowi (przynajmniej do tej pory). Po drugie, może się np. okazać, że mieszkamy nawet na przeciwnych krańcach kraju i to poważnie utrudniłoby (dowolną) znajomość, o ile by jej nie uniemożliwiło. Po trzecie w końcu, na podstawie tego, co w ostatnim poście napisałaś, skoro wychodzisz z założenia „marnuję/nie marnuję na kogoś czas”, to czego oczekujesz po naszym kontakcie? Bo może rzeczywiście go marnujesz.

            A ile Kreaturka ma lat? 🙂 Cóż, przypuszczałem, że w okolicach studenckich, ale skoro już po studiach, to szacowanie wieku trzeba będzie przesunąć w górę. Ale niewiele. Ze dwa-trzy lata… Tak więc przedział 27-30 lat.

            PS. A coby tradycji stało się zadość… 😉
            https://www.youtube.com/watch?v=tr8P5lsyqRo

            0

            0
            Odpowiedz
          20. Same pudła Mesiu. Same pudła. Od początku do końca.

            Po pierwsze, żeby dobrze zrozumieć mój post, powinieneś mnie spytać, co rozumiem pod pojęciem „zaradność życiowa”. Bo tutaj właśnie, zaczyna się błąd logiczny twojego wywodu.

            Otóż za zaradność, życiową nie uważam ludzi, jakby to powiedzieć, typowych Mesiów, co, to 10 biorą na łapę, bo chyba nawet nikogo takiego na tym polskim padole nie znam. I sama nawet o tym nie myślę.
            Zaradność życiowa to jest wtedy, że jak 30 letni bezrobotny facet, który żyje na koszt rodziców, idzie pracować na kasę w supermarkecie, żeby ich odciążyć, nawet jeśli się wstydzi, bo będzie musiał obsługiwać jakichś mesiów, którzy to patrzą na niego jak na nic nie wartego patałacha, bo jaki facet może pracować w takim miejscu. No właśnie ja to uważam, za zardność życiową, zaradność życiowa to jest zdolność przetrwania. Nie mam to czego chce, to przeczekam w gorszym miejscu, i przyczaję się na lepszą okazję. Nie mam pieniędzy i perspektyw tutaj, to na tej kasie uzbieram na bilet do Irlandii, i tam może będę robił to samo, ale już za inne pieniądze.
            Zaradność życiowa to po prostu nie poddawanie się. A nie kręcenie kasy, „mesiowych 10 na łapę”.

            2. O wspaniałomyślnych facetach i wyrachowanych kobietach. Daj jednak przykład faceta, który bardzo dobrze wygląda i jest z dobrą w sercu, ale brzydką i biedą kobietą. Nie dasz, bo takie nie istnieją.

            Atrakcyjność fizyczna to jest gorszy czynnik kryteriów nawet niż pieniądze. Kase zawsze można zrobić,trzeba próbować, pracować, a uroda? Siłą woli zmienisz sobie kształt nosa? Operacje plastyczne? Serio? Kobieta po 120 operacjach, będzie piękna i będzie miała takie same szanse u facetów jak pucybut, który stał się milionerem u kobiet? Nie. Więc mi tu nie mów, że fakt, że bogaty facet może być z biedną, ale jedynie atrakcyjną kobietą to jest jakiś atut. Znajdź bogatego, który jest z dobrą i biedną, i brzydką. Dobrą. Znasz taki? ja nie.

            No więc co jest z tą częścią brzydką? Wiesz, co? Nie istnieją dla połowy społeczeństwa. Tzn. dla połowy tej męskiej. Wróc pamięcią do szkolnych czasów. Wydaję, mi się,że w tej rozgrywce kobiety są górą, skoro tak stawiasz sprawę. Bo ja znam dziewczyny, które wyszły za mąż, za facetów ani zaradnych, ani atrakcyjnych. One po prostu chciały być kochane. I wiesz co jest z nimi teraz? Są same z dziećmi. A tak serio mówiąc, to były i ładne i dobre. Ale cóz, to nie tego chyba faceci szukaja jednak.

            3. Napisałam o tym,że na stopie przyjaciel-przyjaciel. Wróćmy więc do ustalenia kim jest przyjaciel. Bo jak widzę ty szastasz tym słowem na prawo i lewo. Otóż również naukowe badania dowodzą,że człowiek w ciągu życia CAŁEGO, może nawiązać przy najszczęśliwszych wiatrach 3 przyjaźnie. Ale zdecydowana większość nie ma ani jednego.A już objaśniam Ci dlaczego:
            Przyjaciel to nie jest dobry kolega, to nie jest tylko pokrewna dusza, to nie jest kolega, z którym kiedyś się dobrze kumplowałeś, to nie jest ziomek, który wpadał do ciebie pograć na 8-bitowym atarii. Przyjaciel to coś więcej.
            Znam ludzi, którzy mają mnóstwo znajomych, a żadnego przyjaciela. Otóż odpowiedz sobie ( nie mnie) na jedno zasadnicze pytanie: ile osób, którzy byli Twoimi przyaciółmi mają z Tobą do dziś taki sam kontakt? Zero? A to dlatego, że nie byli Twoimi przyaciółmi. Przyjażń się nie kończy i to jest bardzo, bardzo trudny związek. Bo nie jesteś w kimś zakochany, żeby tłumaczyć go na każdym kroku, znasz go lepiej niż jego/jej partner, od najgorszej strony. Przyjażń to jest rodzaj miłości.
            Cała reszta to jedynie pokrewne dusze, tak bym to ujęła. Miałeś kiedyś fajnego kumpla, mogłeś mu o wszystkim powiedzieć, w pracy, w szkole, nie wiem gdzie. To była twoja pokrewna dusza, dobry kolega. Był okres,że jechaliście na jednym wózku, a raczej sunęliście na tych samych torach obok siebie, ale z czasem coś się rozjechało… on się ożenił, a ty nie. Może on odszedł z pracy a ty zostałeś (lub na odwrót to nieistotne), może się wyprowadził na drugi koniec Polski, i kontakt umarł. Bo to nie był Twój przyjaciel, sorry Mesiu. Na przyjaciela to trzeba zapracować.

            I wróćmy teraz do tego co powiedziałam, że dyskwalifikacja na stopie przyjaciel-przyjaciel. a więc nie mówimy tu o naszych znajomych, którzy są biedni, bogaci obojętnie. Nie mówimy tutaj o koledze, który narzeka na żonę bo musi się wygadać( nie, nie. wypłakiwanie się przy kieliszku to nie znak, że ktoś jest twoim przyjacielem, to znak,że się chce wygadać bo coś mu lezy na sercu). Mówimy o przyjacielu, który jakby to powiedzieć, jest twoim lustrzanym odbiciem, myśli, jak ty, ma takie priorytety jak ty, jest godny zaufania jak ty, jest dyskretny. Nie zazdrości, kiedy ci się wiedzie, a ni ty jemu. Który nie ma problemów o to, że ty spędzasz czas z kimś innym, że nie masz dla niego czasu. Bo takie jest życie, że ludzie nie mają dużo czasu. Ale wiesz,że nawet jak cie nie będzie w Polsce 2 lata (a nie nadajecie na komunikatorach 24/7 o wszystkim), to po tym czasie możesz przyjść zapukać do drzwi, i bez zażenowania opowiedzieć o wszystkim, tak jakbyście się nie widzieli od wczoraj.

            No więc wracając do tej dyskwalifikacji przyjaciel-przyjaciel, i po tym jak już wytłumaczyłam Ci na czym polega zaradność życiowa. No nie będzie nigdy moim przyjacielem, ktoś komu nie wstyd,siedzieć na garze rodzica. (no nie mówię miesiąc, dwa bo szuka jakiejś pracy). No nie będzie, bo jakby to ująć, mam wysokie poczucie godności człowieka, a siedzenie na garze czyimś, bo tak jest taniej ( a matka z ojcem biegają do zakładu fabrycznego na 6 codziennie, bo przecież trzeba pracować), bo mama i tato przecież nie odmówi dziecku jedzenia, to jest ktoś, kto takiego poczucia nie ma. Gdyż to właśnie uwłacza ludzkiej godności, a nie pracowanie ani na kasie, ani na naszym łódzkim wydziale fabrycznym, jak twoje ukochane patałachy.

            No więc, nie. Taki ktoś nie będzie moim przyjacielem. Ale sama chętnie posłużę mu poradą, i spotkam się z nim jeśli ma problem, i wysłucham, i doradzę. Ale nie będzie moim przyjacielem.

            Tak, sama mam przyjaciółkę, jedną od 17 lat. A wydaję mi się, że jestem uważana za przyaciela dla wielu innych, bo tak jak ty mesiu, ludzie myślą, że przyjaciel to ten kto doradzi, nie oszuka, i nie obgada. Ale to to są jedynie podstawowe zdolności honorowe, a honor się ma jedynie raz. Więc obietnic się nie łamie, i sekretów nie zdradza.

            Osz, Mesiu teraz nawet mi przypomniałeś o tym, że mój nauczyciel zliceum (już nie żyjący), a starszy był ode mnie jakieś 40-45 lat, wyobraź sobie, że i on, uważał mnie za przyjaciela, i opowiadał nawet o tym, kiedy zaczął i dlaczego zdradza żonę, a na pytanie ” A pan się nie boi, że ja wyjdę i opowiem o tym, wszystkim innym? (Był znany w artystycznym środowisku), odpowiedział: ” Nie, jakoś od początku czułem, że nic nie powiesz…”. I tak właśnie było, nikt nic nie wiedział. Ale czy on był takim samym dla mnie przyjacielem? Nie, bo jak ktoś zdradza żonę, nie raz, nie dwa, a latami to nie będzie dla mnie przyjacielem. Bo ja jestem inna. I inna niż ten zdyskwalifikowany na stopie przyjaciela nierób-pasożyt. Jedno i drugie uwłacza godności (Dlatego też zapakowałaby na statek wszytskich imigrantów z tymi ajfonami,a zaczęła pomagać tym, którzy zostali w Syrii i nie mają nic do picia i jedzenia, i nie myślą nawet o tym, by uderzać na Niemcy po zasiłek, bo nie wiedzą nic o tym kraju, głodują, chorują i są zostawieni sami sobie, ale to juz inna historia).

            Kolejna rzecz. Można być z kimś z drugiego końca Polski ( nie to nie jest aluzja do Ciebie i mnie, że są szanse) Chcę tylko powiedzieć, że to jest możliwe, Jest nawet możliwe,że się ma kogoś z drugiego końca świata, 15000 km. Kawał drogi. A jednak. Także sorry Mesiu, pudło. To nie o dystanse chodzi, tylko o chęci.

            Czuję od Ciebie Mesiu, nie wiem dlaczego, ale swąd tchórzostwa, takiego „bo i tak się nie uda”. Miałeś kogoś na kim Ci zależało, nie zrobiłeś wszystiego, co należy, żeby teraz nie zastanawiać się co, by było gdyby…

            Straszna rzecz, takie niewykorzystane szanse. A ze względu na to , że Kreaturka jest chrześcijanką ( co pewnie jest dla słabych, w mesiowym słowniku), modli się tylko o jedną rzecz o zdrówko dla rodziców i o to, by wykorzystać wszystkie szanse.

            Czyżby stało się z mesiem, coś co już wielu opisało:

            „Obojętne mi było, co ze mnie wyrośnie. Na swój, bynajmniej nie piękny, sposób, przesiadując po knajpach i uprawiając najdziksze wyskoki, kłóciłem się ze światem, to była forma mojego protestu. Zżerało mnie to, niekiedy zaś cała sprawa przedstawiała mi się mniej więcej tak: jeśli świat nie potrzebował ludzi takich jak ja, jeśli nie miał dla nich lepszego miejsca ani szczytniejszych zadań, to ludzie do mnie podobni musieli po prostu zmarnieć. I niechby sobie świat ponosił wskutek tego straty.”

            (Nie to nie koleo paelo, jeśli coś czytasz miedzy serialami)

            Jednak na ostatek coś miłego, cieszy mnie to ,że nigdy nie poprosisz mnie o zdjęcie. Tego się nie spodziewałam.

            PS. 27-30? Pudło.

            0

            0
            Odpowiedz
          21. „Same pudła Mesiu. Same pudła. Od początku do końca.”

            Może i tak. Ale nie założyłbym się o to.

            „Po pierwsze, żeby dobrze zrozumieć mój post, powinieneś mnie spytać, co rozumiem pod pojęciem „zaradność życiowa”.”

            Myślę, że to już zostało mi dostatecznie powiedziane za poprzednim komentarzem. Trudno, taki mamy klimat. A na bajki o tym, jak to kobieta, mając do wyboru tego „zaradnego, który poszedł na kasę w Biedronce” i lepiej ustawioną jego konkurencję, wybiera tego pierwszego, jestem za stary. Choć nie spodziewałem się innej odpowiedzi. I nie to, że nie przyjmuję do wiadomości, że przypadki takie się nie zdarzają, ale prawdopodobieństwo jest minimalne. Mogę nawet założyć, że wierzysz w to co piszesz, ale tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono, więc nawet jeśli, to nie bądź tego zbyt pewna.

            „Daj jednak przykład faceta, który bardzo dobrze wygląda i jest z dobrą w sercu, ale brzydką i biedą kobietą. Nie dasz, bo takie nie istnieją.”

            Czyżby? Wspomniałem o mojej znajomej chorej na SM? Jak to powiedziano w jednym z kabaretów: „Pamela to ona nie była” (choć to nie jest tak, że straszy czy coś, 😉 może się podobać), jako wykładowca zarabia dość przeciętnie, do tego choroba. A mąż jest informatykiem po dobrych studiach i z dużą praktyką. I co?

            Albo inny przykład, na który kiedyś w internecie, chcąc nie chcąc, się napatoczyłem. Kojarzysz Tomasza Kammela? Jego kobieta do pięknych nie należy. A za nim pewnie niejedna się obejrzy. A to, że akurat nie jest biedna prawdopodobnie nie ma w tym wypadku znaczenia, bo w TV to on z pewnością dobrze zarabia. Więc czemu z nią jest?

            To jak to będzie z tymi „nieistniejącymi” przykładami?

            „Atrakcyjność fizyczna to jest gorszy czynnik kryteriów nawet niż pieniądze.”

            Mylisz się. Nie ma nic gorszego w przypadku relacji międzyludzkich niż wyrachowanie. Natomiast to, że ktoś nam się fizycznie podoba lub nie, jest rzeczą nie do przeskoczenia. W przypadku tej atrakcyjności fizycznej tak już jest, to jest niezależne od nas. W przypadku wyrachowania, to świadomy wybór i parszywy charakter. Jest różnica?

            A na marginesie. Pisząc o tym, że kobieta jest dla kogoś atrakcyjna (czy jest bogata czy biedna), niekoniecznie miałem na myśli wygląd.

            Atrakcyjność fizyczna nie musi iść w parze z atrakcyjnością ogólną. A to ostatnie to mieszanka charakteru i osobowości z wyglądem, przy czym wygląd ma tu dość niewiele do powiedzenia.
            Przykład. Dziewczyna, o której mówiłem z wyglądu jest skrajnie różna od tej, którą poznałem nieco wcześniej. Począwszy od 20 cm różnicy wzrostu, poprzez budowę ciała, wagę i kolor włosów, oczu, karnację skóry, fryzurę, wiek, a skończywszy na sporej ilości odmiennych cech charakteru i różnej mentalności/poglądach. A jednak obie były dla mnie atrakcyjne. Bardzo.

            Wcale nie jest tak, że się szuka kogoś z okładki. Żadna z nich nie przypomina supermodelki (Photoshopem i plastyką jeszcze poprawianych). O czym zresztą już było. Nie ma sensu się powtarzać.

            „No więc co jest z tą częścią brzydką? Wiesz, co? Nie istnieją dla połowy społeczeństwa. Tzn. dla połowy tej męskiej.”

            Bzdura. A jeśli mam wrócić myślami do podstawówki… Pechowo trafiłaś…

            W szkole miałem koleżankę, z którą siedziałem w jednej ławce (do dziś pamiętam jak mnie dźgała cyrklem na matematyce ;)). Była ruda, miała sporą nadwagę i dużą „myszkę” na twarzy, była przeciętnej inteligencji. Dyplomatycznie ujmując, fizyczna atrakcyjność nie była jej mocną stroną. A dziś ma od lat męża i dzieci. Może chłopina nie przypomina jakiegoś Banderasa, ale też nie straszy i biorąc pod uwagę tylko fizyczność, mógł trafić dużo lepiej.

            Aha, wspomniana ruda koleżanka była też bardzo fajną i bardzo uczciwą dziewczyną. A że wygląd nie był wzorcowy? No i co z tego? Tylko idiota ślini się do rozkładówki, pożądając takich (z drugiej strony większość społeczeństwa to jednak tępe bydło, co z pewnością ma swój udział w tym, że stereotypy mają się dobrze, bo jest w nich sporo ziaren prawdy).

            „Wróćmy więc do ustalenia kim jest przyjaciel. Bo jak widzę ty szastasz tym słowem na prawo i lewo.”

            Nie szastam. Może mam po prostu tyle farta, że mam ich więcej niż limit, który wg. widzimisię sobie ustaliłaś? Nie zawsze tak było, stąd definicji „przyjaźni” naprawdę nie trzeba mi tłumaczyć. Tak, właściwie 100 % tych, z którymi „pogrywałem na Atari” nie była przyjaciółmi. Ale kto Ci powiedział, że ja ich tak nazywałem?

            „ile osób, którzy byli Twoimi przyaciółmi mają z Tobą do dziś taki sam kontakt?”

            Cóż, kontakt może być z różnych sposób czasem ograniczony. Ot, choćby dlatego, że do moich przyjaciół mam ponad 200 km w jedną stronę i każdy ma jakieś życie. Ale to niczego nie zmienia. I zanim dostanę w odpowiedzi: „że się oszukuję”, to nie bądź tego taka pewna. Sama przecież piszesz o tym, że po długim czasie wiesz, że „możesz przyjść zapukać do drzwi, i bez zażenowania opowiedzieć o wszystkim”. I co więcej, sama sobie trochę zaprzeczasz w całym tym wywodzie o przyjaźni. Gdzie? Zarzucasz, że: „ile osób, którzy byli Twoimi przyjaciółmi mają z Tobą do dziś taki sam kontakt?” A jednocześnie twierdzisz, że: „sama mam przyjaciółkę, jedną od 17 lat”. I co? Jak się, za rok czy pięć, okaże, że stracicie kontakt albo, że ona zrobi coś, co Ci nie odpowiada (np. będzie żerować na rodzicach), to dojdziesz do wniosku, że to nie była przyjaźń? To na jakiej podstawie dziś uważasz, że to jest Twoja przyjaciółka i że ja nadużywam tego określenia w stosunku do moich?

            „Dlatego też zapakowałaby na statek wszytskich imigrantów z tymi ajfonami,a zaczęła pomagać tym, którzy zostali w Syrii i nie mają nic do picia i jedzenia, i nie myślą nawet o tym, by uderzać na Niemcy po zasiłek”

            I znów błąd w logice. Przecież ci, którzy pchają się do Europy są właśnie „zaradni”. Na dupie w domu (nie licząc tych, którzy nie mogą wyjechać z przyczyn niezależnych lub służą w wojsku) zostali ci, którzy są bierni, niezaradni i czekają na mannę z nieba, zamiast brać los w ręce. A to Europy wina, a nie emigrantów, że zasiłki daje, zamiast przyjąć i pogonić do roboty, albo, w razie odmowy, deportować. No ale jak rządzą lewicowe i populistyczne partie, to nic dziwnego. Ale to inny temat.

            „Kolejna rzecz. Można być z kimś z drugiego końca Polski”

            „Być” sensie związku? Nigdy w życiu to nie wypali.

            „Czuję od Ciebie Mesiu, nie wiem dlaczego, ale swąd tchórzostwa, takiego „bo i tak się nie uda”. Miałeś kogoś na kim Ci zależało, nie zrobiłeś wszystiego, co należy, żeby teraz nie zastanawiać się co, by było gdyby…”

            Bardzo się mylisz. Nic na ten temat po prostu nie wiesz. Zrobiłem więcej niż sądzisz, miałem dużo więcej cierpliwości niż w ogóle sobie jesteś w stanie wyobrazić, była też cała kupa przeszkód do pokonania w tym pewne własne opory, gdy się zastanawiałem, czy w ogóle jest sens zaczynać. I było też coś, o czym wspomniałem, a co mogę podpiąć pod „niewytłumaczalne”. No a poza tym nie wszystko od człowieka zależy i wolę drugiej strony także trzeba uszanować, a na pewno nie da się nikogo do niczego zmusić (nawet jeśli być może to był błąd z jej strony, choć jeśli był, to tylko czas może to pokazać, nikt nie jest w stanie tego przewidzieć). I w końcu, tak się niefortunnie złożyło, że miałem też dość trudny okres, który -mam nadzieję- właśnie powoli mija (ale też pewności nie mam, że mija). Ale nie będę tego wypisywał w szczegółach na forum publicznym.

            Tak więc zrobiłem wszystko. Mogłem wprawdzie jeszcze zrobić to, czego z premedytacją robić nie chciałem -przysłowiową wodę dziewczynie z mózgu- bo mam takie a nie inne poglądy i niektórych rzeczy ze świadomego wyboru nie robię. Jak to jedna moja znajoma kiedyś ujęła: „to kwestia smaku”. I nie żałuję, że nie zrobiłem. A także nie zastanawiam się, co by było, gdybym „czegoś nie spieprzył, czy coś zrobił”. Jeśli myślę o tym, to dlatego, że jest mi szkoda, że tak jest, że tak się poskładało, że niewiele brakowało i że akurat tak „pechowo” trafiłem, że odpowiadała mi pod tak niewiarygodną ilością cech jak żadna i nic z tego nie będzie. Ale taki los. Shikata Ga Nai.

            A poza tym być może w przyszłości, by jakieś tam szanse na zmianę stanu rzeczy były, gdyby nie to, że Mesio spalił za sobą mosty. I zrobił to z rozmysłem. Bo mesiowe życie może niedługo bardzo się zmienić, a wtedy nie uwierzy w nagły przypływ uczuć i sympatii. Zaufanie jest podstawą relacji i, niestety, nawet gdyby tak się poskładało, że będzie rzeczywiście szczerze, a nie z wyrachowania, chciała, to nic z tego.

            „A ze względu na to , że Kreaturka jest chrześcijanką ( co pewnie jest dla słabych, w mesiowym słowniku)”

            To zależy od tego, jaką chrześcijanką Kreaturka jest. Natomiast Mesio z przekonań, niezależnych od tego, co sądzi o kościele (a nie jest to opinia pochlebna), chyba jednak jest ateistą, ale też niekoniecznie uważa, że wiara jest dla słabych. Choć generalnie zgadza się z opinią, że: „religia jest opium dla mas”.

            „Czyżby stało się z mesiem, coś co już wielu opisało”

            Nie. Mesiowi to nie było obojętne, co z niego wyrośnie, ale też nie miał jakiejś potrzeby „parcia na szkło”. Mesiowi odpowiada to, co to dużo później sformułował Zefram Cochrane w ST: First Contact: „Don’t try to be a great man, just be a man. And let history make its own judgments”.

            Po knajpach też nie przesiadywał, choćby z tego powodu, że bezwzględną abstynencją Mesia od dziecka „pokarało”. 🙂 A ze światem Mesio się nie kłóci z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że Mesio, ma dość specyficzny charakter i gdyby naprawdę chciał, to formowałby ten świat na własną modłę i użytek, więc nie musiałby się z nim kłócić. Po drugie dlatego, że Mesio tego, co było w „po pierwsze”, nie robi, bo mu robienie tego z różnych powodów nie odpowiada, poza tym mu się nie chce i ma inne rzeczy do roboty. Ale to jest też temat-rzeka. I nie ma tu na to miejsca.

            A świat? Świat może i potrzebuje takich jak Mesio, ale i tak będzie funkcjonował bez nich. Więc Mesio ma to tak samo w dupie, jak reszta świata ma jego. Czy jest to starta dla świata? Niekoniecznie. Był gówniany, jest gówniany i i tak będzie gówniany. Więc czy do tego „gówna” doprowadzi Mesio, czy ktoś w jego zastępstwie nie ma żadnego znaczenia. Aczkolwiek faktem jest, że na ten cały syf Mesio niespecjalnie może patrzeć. Jeszcze z daleka to pół biedy, ale z bliska…
            „-Wszystko wygląda tak pięknie stąd, z góry.
            -Zbliż się, a zobaczysz zbyt wiele.”
            (Robinson „Czerwony Mars”).

            Choć Mesio miał pewne plany, ma pewne plany, i kto wie, co jeszcze wymyśli.

            „Jednak na ostatek coś miłego, cieszy mnie to ,że nigdy nie poprosisz mnie o zdjęcie.”

            Uuuu, czyżby jednak odrobina rozczarowania zasłonięta zaprzeczeniem? 😛

            I nie powiedziałem, że nigdy. Ale rzeczywiście tutaj nie ma takiej możliwości, a prywatnie też musiałbym uwierzyć na słowo, że to nie jest zdjęcie gdzieś z czeluści internetu, co wcale nie jest takie proste. Poza tym ktoś coś wspominał o „marnowaniu czasu”. 😛 A i Wstawianie tego wszystkiego administracji strony też się w końcu znudzi. Więc czy jest sens?

            „Tego się nie spodziewałam.”

            Co to ja mówiłem o rzece i zakrętach? 😛

            Wielu rzeczy się nie spodziewałaś (ot, choćby np. „miałaś mnie za kretyna” 😛 ). I wielu się nie spodziewasz.

            „PS. 27-30? Pudło.”
            Bywa. Nigdy nie miałem farta w totolotka.

            0

            0
            Odpowiedz
          22. Szkoda ,że nie przeczytałeś uważnie tego co napisałam o godności. Nie przytoczyłbyś takich nieudanych przykładów jak ten o imigrantach i zaradności życiowej. Gdyż żądanie pieniędzy za nic nierobienie nie ma nic wspólnego ani z zaradnością, ani z godnością. A już porównywanie tego z kimś kto jedzie do pracy na obczyznę to chyba kiepski żart. Tak samo jak o koledze, któty nie opuścił żony. To nie jest wyczyn, tylko dotrzymywanie słowa.

            Jednak nie będę pisała drugi raz tego samego na ten sam temat. Masz to wszystko wyżej opisane.

            Tyle z mojej strony, mam taką przypadłość, że nie lubię mówić do ściany, więc chyba czas życzyć Ci dobrej nocy i podziękować za w sumie ciekawą choć pod koniec już męczącą rozmowę.

            Baju

            0

            0
            Odpowiedz
          23. „Szkoda ,że nie przeczytałeś uważnie tego co napisałam o godności. Nie przytoczyłbyś takich nieudanych przykładów jak ten o imigrantach i zaradności życiowej.”
            „mam taką przypadłość, że nie lubię mówić do ściany,”

            Przeczytałem. Najwyraźniej mamy różne poglądy na to. A poza tym ja nadal pamiętam „kryteria dyskwalifikacji”, jakie sama podałaś. I ewentualną późniejszą próbę ich uzasadnienia (tłumaczenia) traktuję po części jako właśnie próbę tłumaczenia i wybrnięcia z sytuacji (może to moje wrażenie jest mylne, może nie). Po prostu nie bardzo w to wierzę. I -co do tej przypadłości nie lubienia gadania do ściany- nie mam takiego obowiązku. Podobnie jak nie mam obowiązku zmieniać własnych poglądów pod cudze dyktando.

            A czy przykłady są nieudane? Nie wiem, ale nie wydaje mi się. Chciałaś przykładów facetów, którzy wybraliby konkretny rodzaj kobiet, to je dostałaś. To o co chodzi? Nie w smak, że nie wszyscy są „tacy sami”?
            I owszem, przypadek znajomego, który nie opuścił żony, to jest dotrzymywanie słowa. Zgoda. Ale jest też przykładem na to, że nie liczyła się kasa, wygląd, nawet zdrowie partnera/partnerki. Zgadza się? I o to właśnie chodzi. Zwłaszcza, że w dzisiejszym świecie, pełnym podejścia „z tym (tą) mi się opłaca, na tego (tą) marnuję czas” i dbania tylko o własną wygodę, kierując się różnymi „kryteriami dyskwalifikacji” (do czego zresztą prawa nikomu nie odmawiam), to jest nieczęste i chyba coraz rzadsze. Wielu ludzi by poszło do innej (czy innego), która byłaby atrakcyjna, albo chociaż zdrowa. Wielu ludzi robi to z o wiele błahszych powodów, lub w ogóle bez powodu, tylko z własnego hedonizmu i egoizmu. A miałem przecież podać przykład, że są tacy, u których tak nie jest. Jeśli nie możesz tego przełknąć, to trudno i to nie jest też mój problem.

            A co do tych przychodzących do UE po zasiłki. Tak, to jest forma zaradności -branie losu we własne ręce, korzystanie z okazji do tego, by poprawić swój byt, nawet ponoszenie bardzo dużego ryzyka (zatonięcie, okradzenie, zostanie porzuconym np. gdzieś na zadupiu Sahary, pójście „na części zamienne” albo wylądowanie gdzieś w burdelu itd.), zamiast siedzenia na czterech literach gdzieś w kraju trzeciego świata, czy w kraju ogarniętym wojną. To, czy kłóci się to z godnością i jak bardzo, to jest już inny temat.

            Poza tym to, że oni tu siedzą na zasiłkach, to wina ogłupiałej socjalizmem i lewactwem UE. Gdyby ten system był inny, to jeśli w ogóle by tu byli, to siedzieliby w pracy albo byliby deportowani. Ponieważ wielu z nich pracowało w ten czy inny sposób w krajach pochodzenia, to kwestia prawa i jego egzekwowania, by „zmusić” ich do tego samego tutaj (a odpowiednio wychowani ich potomkowie byliby już nauczeni innego stylu życia). I oni poszliby do roboty, bo ich warunki życiowe byłby lepsze niż tam, skąd przyszli (resztę trzeba by było deportować). Tym samym już by pasowali pod tą mityczną definicję „godności”, nie?

            „więc chyba czas życzyć Ci dobrej nocy i podziękować za w sumie ciekawą choć pod koniec już męczącą rozmowę.”

            Dzięki i nawzajem (choć już rano, więc dobrego dnia ;)). 🙂

            https://www.youtube.com/watch?v=TypkCQszNJU
            https://www.youtube.com/watch?v=YnNFpQLAT5Y
            https://www.youtube.com/watch?v=K1ryJDVuZ6k
            http://w562.wrzuta.pl/audio/0ZrfwMm2l7I/cathi_ogden_-_goldie_39_s_theme

            0

            0
            Odpowiedz
  3. Byłeś bananowym dzieckiem, ktore coraz bardziej sie nudziło – los dał Ci szanse poczuć co to zycie
    Poznałeś kobite, ktora chciala z Toba byc (po co – kasa? skoro wtedy ja miales), ale Cie pojebała bo miałeś problemy (wiec nie byla warta wyrazania się o nie w superlatywach), znowu los Ci podał reke, zebys w kolejne gowno nie wchodzil
    nie udało Ci sie sprzedac miejsca, ktore jest teraz dla Ciebie wiecej warte niz pieniadze – nieno los to faktycznie chuj
    i na sam koniec – masz jakąś tam rodzinę i pomysł na biznes, mozesz wszystko rozkrecic od nowa, troche sie namyslec nad zyciem i z bananowego ciula stać fajnym gosciem, ktoremu sie wiedzie bo ma pomysł – ale lepiej narzekać.
    Nie rozumiem Cie typie, no ale ja myśle troche inaczej, mnie cieszy każdy promien słońca :).
    Pozdrawiam i oby Ci sie poprawiło w głowie,, bo troche sie zgubiłeś

    3

    1
    Odpowiedz
    1. Szklanka do połowy pełna? No niestety tak nie jest.

      1. Bananowym dzieckiem nigdy nie byłem.

      2. Wspomnianą „kobite” poznałem, gdy kasa co prawda była, ale po pierwsze, ona nie miała o tym bladego pojęcia, po drugie, zaraz potem wszystko się zaczęło sypać. Po trzecie w końcu, wprawdzie się poznaliśmy wtedy, ale tak się poskładało, że potem przez dłuższy czas w ogóle nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Niewiele wiedzieliśmy o sobie. Nie było wtedy specjalnie chęci do kontynuowania znajomości. Ot, po prostu kolejna osoba, którą się gdzieś tam spotkało i zamieniło parę zdań. Spotkaliśmy się znów przypadkiem ze dwa lata później, gdy już w najlepsze taplałem się w bagnie i dopiero wtedy mieliśmy okazję poznać się lepiej. Czy nie była warta wyrażania się w superlatywach? Była (jest). Właśnie to jest najgorsze, że była. Nie jest wyrachowana, a to, że miała jakieś tam wymagania (i do tego nie wszystkiego zdążyła się dowiedzieć i nie we wszystko być może uwierzyła), zamiast lecieć na pierwszego z brzegu, jeszcze nie przesądza o tym, że jest zła i tylko o kasie myślała. Po prostu los się tak poskładał, że ja, akurat w tym momencie życia, faktycznie pod wieloma względami fatalnie wyglądałem na tle ewentualnej konkurencji. I nie tylko nie miałem jak tego poprawić, ale jeszcze utrudniało mi to nawet zorganizowanie jakiegoś wspólnego czasu (bo to wymaga pewnych funduszy) częściej niż raz na jakiś czas, a o czymś ekstra od czasu do czasu to w ogóle mogłem zapomnieć. Efekt był taki, że uprzedziła się do mnie -wyszła po prostu z błędnego założenia co do mnie, a to spowodowało, że miała coraz większą niechęć do utrzymywania jakiejkolwiek relacji. Trochę na zasadzie „pierwszego wrażenia”. I tego nie udało się odkręcić, skończyło się w końcu tylko kłótnią. A byłoby inaczej, gdyby nie te moje problemy wynikłe z przewrotności losu. Wot, taki splot zdarzeń jak w katastrofie -ileś drobiazgów poszło nie tak w tym samym czasie, skutkując rozpierduchą.

      3. Miejsca nie udało mi się sprzedać. Ale jest dla mnie warte więcej niż kasa za nie otrzymana, bo jest fajnie położone i nie muszę już się go pozbywać. Po kiego więc mi szukać czegoś innego. Natomiast, gdyby sprawy poszły po mojej myśli, to kupiec by się znalazł lata temu, oszczędzając mi tych wszystkich cyrków, przez które przeszedłem. A fajnych miejsc jest wiele i zawsze można by było sprawić sobie inne, być może już we dwoje. A tak jest gówno. I choćby teraz nawet wszystko poszło gładko, to nic tego nie zmieni. Do tego młodszy też się nie robię.

      4. Co do tego, że może się teraz powiedzie. Może. Ale widzisz, jak się przez coś takiego przeczołgasz, to masz tak dosyć, tak wszystko potrafi obrzydnąć, że sam się sobie dziwisz, żeś się jeszcze gdzieś utopić nie poszedł. Efekt jest taki, że patrzenie na świat się zmienia do takiego stopnia, że po prostu nic już nie cieszy. A rodzina? Jest już tylko na papierze. Jeśli się o czymś dobitnie przekonałem przez te wszystkie lata to właśnie o tym, że nie ma gorszych ludzi od nich (ale to za długi temat). Tak więc, dla własnego dobra, nie chcę mieć z nimi nigdy więcej niczego wspólnego. Ale też mam trochę żali z tym związanych.

      Tak więc nie -szklanka jest do połowy pusta.

      0

      1
      Odpowiedz
      1. Widzisz świat jak chcesz go widziec. Ot i tyle
        Uwazasz, ze masz pecha, coz Ci mam powiedziec, skoro wybrales, ze masz pecha, to pewnie go masz – masz w zyciu to co sobie wybierzesz. Co do kobiety, bo to jedyne warte odpowiedzenia na Twoj komentarz (i nie traktuj tego jako afront, tylko poprostu nie umiem zrozumiec Twojego sposobu myslenia w wiekszosci kategorii, dla mnie jak przejde gowno i staje na nogi to dopiero napelnia nowa energia zamiast stwierdzen „a chuj to nic mi sie nie chce juz”, wiek to tez kwestia umowna, sa ludzie co w wieku 70lat zyja pelnia zycia, ale sa i tacy co w wieku 20 umieraja z braku zycia; ot takie puste skorupy), awiec kobieta- powiem Ci, ze rozne juz kobiety spotkalem na swojej drodze, jak zaczniesz myslec pozytywnie to i pozytywna przyciagniesz i wtedy nie bedzie wazne czy bedziesz mial pieniadze, zeby ja zabrac na wakacje, czy tylko tyle, zeby sobie oplacic wejscie do toalety na dworcu (ta ciekawa metafora jest spowodowana wspomnieniem pewnego artykułu – o bezdomnym, ktory poznal kobiete i ktora go wyciagnela z zyciowego dna; kobiety i mezczyzni szukaja siebie, a ze to czesto ciezkie i spowodowane nawarstwianiem sie wielu lat problemow poszukiwania, to i trwają dłużej. Znajdz siebie i swoje szczescie, a ona znajdzie sie razem z nim. (osobiscie kogos poznalem niedawno, ale wczesniej wlasnie o swoje szczescie zadbalem i eraz wiem jedno; czy ona bedzie czy nie to ja i tak bylem szczesliwy zanim przyszla).

        a ze bananowym dzieckiem, no coz – przyznaje, ze to moglo byc obrazliwe, ale nie napisalem tego z jadu bo mialem kiepski dzien, tylko zeby Cie troche otrzezwic (wszak to Ty napisales chujnie i to dla Ciebie słane są rady i pomoc – czasem chamska i niemila, ale jednak pomoc, w tych komentarzach. A bananowe dziecko kojarzy mi sie wlasnie z kims kto lezy przy pierwszym mocniejszym podmuchu, nie wazne czy jest synem milionera czy nie. Jednym zdaniem; wstan, wez sie w garsc i walcz o siebie, bo masz zajebiste szczescie, ze w ogole przyszedles na swiat. jeszcze raz pozdrawiam

        4

        2
        Odpowiedz
        1. Wiesz co, tak w zasadzie to ja optymistą z tym pozytywnym myśleniem zawsze byłem, inaczej dawno temu jednak polazłbym się utopić. Ale optymizm ma swoje granice (a pozytywne myślenie bardzo dawno temu zastąpiło myślenie realistyczne) tylko, że z długo by było pisać, co go po trochu przez te kupę lat zeżarło. Może tego optymizmu masz więcej, może nie było to gówno, w które wdepnąłeś na tyle duże, może łatwiej sobie z takimi rzeczami radzisz. Nie wiem. Natomiast u mnie jest tak, jak jest. Owszem, ja miewam jeszcze takie dni, że mi się chce. I nawet nie podejrzewasz ile planów. Tylko, że już coraz rzadziej, zważywszy na całą przeszłość i stan obecny. To nie jest coś, co możesz sobie wmówić, mówiąc: „dzisiaj jestem optymistą”, bo to tak jakbyś sobie powiedział: „dzisiaj jestem geniuszem”. Los potrafi tak dopierdolić, że choćbyś się zesrał, to tym optymistą (geniuszem) z radosnym podejściem do życia nie będziesz. Bo skutecznie po dupie będziesz dostawał, aż w końcu nie będziesz miał dosyć. To jest tylko kwestia tego, ile akurat na raz na łeb się zwali. Anyway, optymizm mój w większości poszedł się bujać, skrzywione poczucie humoru zostało (dobre i to…) i nie zanosi się by wrócił. Nie tylko z powodów, które wcześniej wymieniłem. Także choćby z tego powodu, że z biegiem czasu i tych wszystkich doświadczeń prawie 4 dekad inaczej zacząłem patrzeć na życie, a do tej pory było to dość twarde spojrzenie na rzeczywistość. Teraz jest po prostu z tym jeszcze gorzej, bo już nie mam kompletnie żadnych złudzeń. Za bardzo sobie zdaję sprawę ze zbyt wielu rzeczy i to powoduje, że naprawdę najchętniej to bym się zamknął gdzieś na odludziu i przesiedział do usranej śmierci, gdzie nikt kompletnie nic by ode mnie nie chciał, bo nie widzę sensu w tej całej naszej wegetacji. Ona i tak skończy się tak samo, więc po prostu coraz częściej dochodzę do wniosku, że po cholerę się użerać. Oczywiście można wychodzić z założenia jak ten 70-latek, o którym wspomniałeś. Nawet wskazane jest to dla człowieka i jego psychicznego komfortu. Ale jest to pewnego rodzaju forma samooszukiwania się i dlatego w moim przypadku się to nie sprawdzi, bo ja nigdy się nie oszukiwałem, zawsze miałem trzeźwe spojrzenie na rzeczywistość. I widzisz, ja sobie nie wmówię, że jest wszystko OK, bo po prostu wiem, że nie jest, dlatego nigdy w to nie uwierzę. A co do bananowego dziecka, nie obraziłem się, tylko wspomniałem o tym, że akurat nim nie byłem, choć generalnie w dzieciństwie nie bardzo miałem na co narzekać, mogło być dużo gorzej. Ale bezstresowo nie byłem chowany, jeszcze jako dzieciak zdarzało mi się dobrze zapierdalać fizycznie i nic darmo nie przyszło.

          3

          0
          Odpowiedz
  4. Dramatyzujesz jak księżniczka. Jesteś kobietą? Weź się w garść, bierz się z życiem za bary. Nie jesteś nikim wyjątkowym na tym świecie. Ludzie mają większe problemy i nie narzekają.

    3

    3
    Odpowiedz
  5. No właśnie. Odnieść sukces w dzisiejszym świecie, to tak jak zapłacić za Mercedesa S klasę 10 milionów złotych.

    0

    0
    Odpowiedz
  6. Żebyś jeszcze napisał o co ci właściwie chodzi…

    5

    0
    Odpowiedz
  7. Nie myli się tylko ten kto nic nie robi. Dlatego ja nic nie robię i mam się dobrze.

    8

    0
    Odpowiedz
    1. Hehehe, nie no, rozbawiłeś mnie 😉

      0

      0
      Odpowiedz
      1. „Hehehe, nie no, rozbawiłeś mnie”

        A co? Losem moim wrednym jesteś? 😛 Nie radzę się pokazywać na oczy. Święty Mikołaj do dziś liczy zęby po tym, jak wręczył mi prezent w grudniu w osiemdziesiątym trzecim…

        0

        1
        Odpowiedz
  8. Ładnie napisane. A co do meritum, jest powiedzenie: Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – i na pierwszy rzut oka, trochę (nawet nie trochę) wkurwia człowieka to powiedzenie w obliczu pokrzyżowanych planów, zmarnowanych szans i zwiedzionych nadziei. Ale jednak bywa, że los nie tyle spuszcza na nas kubeł gówna, co po prostu funduje nam coś innego, niż byśmy chcieli, tak bardzo innego, że jawi się to jako katastrofa, złośliwość i czyste skurwysyństwo. Ale to tak nie do końca. Bywa, że los spuszcza z nas powietrze, kiedy za bardzo się napniemy. Spycha nas do rowu, kiedy nieświadomie lecimy na czołowe. Kto wie, może w szerszej perspektywie okaże się, że więcej zyskasz, niż straciłeś.

    5

    1
    Odpowiedz
  9. Co to kurwa konkurs na najdłuższe zdanie na chujni?;]

    1

    0
    Odpowiedz
  10. Żałosne wypociny sfrustrowanego dilera dragow z dolnej półki

    0

    0
    Odpowiedz