Rozjebany związek i ogień z tyłka węża

Wiecie co? Czuję w sobie taką wszechogarniającą chujnię, że nawet sobie nie wyobrażacie. Byłam z facetem 11 miesięcy, z czego przez ostatnie dwa ciągle się żarliśmy. Głównie to ja spinałam pizdę o byle co, ale on też miał w tym swoje udziały. W 11 miesiącu (jakbym, kurwa, pisała o ciąży słonia) zerwaliśmy, ale po tygodniu pękłam i wróciliśmy do siebie. Znowu byliśmy razem, cisza przed burzą… a tu jak nagle nie jebnie coś… i znowu kłótnie. Dzień w dzień, cztery raz po dwa razy i tak w kółko. I jak byłam już tak bezsilna, że stałam na moście i uginały się pode mną nogi, to jego kumpel mnie ściągnął. Za dupę i z powrotem do życia. Poszliśmy na spacer, piwo, gadanie, przytulanie. Spoko. Na drugi dzień też się spotkaliśmy. On wiedział, że mi się pieprzył związek, wiedział, że mam ochotę zerwać. I co zrobił? Okręcił mnie wokół palca. Stworzył tak miłą atmosferę,buzi buzi, tańczenie, noszenie mnie na rękach, że mi coś odpierdoliło i zerwałam. Potem mnie olał. Jak zrozumiałam swój błąd i, że kocham tego frajera, to już za późno było. I jak tu żyć, jak się powaliło na ryj wszystko? Chujnia.

25
72