Jestem studentem filologii angielskiej na Uniwersytecie Gdańskim. Wkurwia mnie niemiłosiernie fakt istnienia jednego przedmiotu. Mówię moi drodzy o łacinie.
Nie wiem jakim pojebem trzeba być, żeby tak zohydzić przedmiot, który w zasadzie nie powinien być szczególnie straszny. Ale wykładowcy potrafią tak dowalić i nawet jak się człowieku ucieszysz, to potem i tak ciebie dopadną, zjadą, zjedzą i wsadzą ci deklinacje do gardła, a zatkają podręcznikiem odbyt, żebyś się nie wysrał. Czy to ma jakiś jebany w dupę sens, że zamiast uczyć się na przedmioty kierunkowe… kuję tą łacinkę? Rozumiem sentencje, rozumiem jakieś podstawy, ale po to tyle tego wszystkiego, no kurwa żesz mać!!! Ogarnijcie ten świat, bo oszalał!!!
16
26
Na pierwszym roku polonistyki też musiałam przez to przebrnąć. Nie było lekko, ale cała grupa jakoś to ogarnęła. Też nie kumam po co uczyć się martwego języka, ale kto powiedział, że na studiach wszystko musi być logiczne? Nie pozostaję więc nic innego jak zacisnąć zęby i powtarzać radośnie: Quidquid discis tibi discis, albo jakieś inne chujostwo
Kolego drogi, miałam to samo na pierwszym roku filologii angielskiej:) Nie mogłam tego zdzierżyć i do dziś zastanawiam się po co takie pierdoły odstawiać?! Wspieram Cię z całych sił w Twoim bólu bo jeżeli o łacinę chodzi, Twój ból jest moim bólem. Pozdrawiam:)
Nobel za temat :D; ogólnie my też mieliśmy popieprzoną łacinę na filologii – nie zazdroszczę. Najgorsze jest to co mówisz – człowiek nawet chciałby się nauczyć, ale *sposób* nauczania woła o pomstę do nieba! I tak samo 3/4 przedmiotów. Mam nadzieję że dalej na UG będzie lepiej, bo na UAM nie było. Zainteresowanie tematem i umiejętności zawsze ustępowały ślepemu kujoństwu. Można było z przyjemnością pochłaniać nawet nadobowiązkowe lektury, książki, ale wystarczało nie przyjść na zajęcia! Och, ach, i kryzys narodowy. A ludzie tacy fajni tam byli, że aż żal. Pozdrawiam.
To wyrabia charakter. Ćwicz.
Sram na te wasze studia,robię to co lubię i na tym właśnie życie polega…
Ja tez tak mam, a jestem w pierwszej klasie liceum. W dodatku łacinniczka zdrabnia absolutnie WSZYSTKO i ma demencję starczą. No bosko.
Ludzi ludzie ludzie..może popełniam lapsus calami czy też lapsus lingua….ale stwierdzam…nienawidzę gdy ktoś mnie znieważa, miesza z gównem, terroryzuję i nie pozwala uczyć się tego czego naprawdę potrzebuję…łacina….łacina…filologia angielska nie jest od tego, jest naprawdę cała masa innych gówien, w tym językoznawstwo i bardzo ważne rozprawy na temat…tańca pszczół..cholery można kurwa mać dostać…ale łacina dostaje pierwsze miejsce i do chuja kulkę w serce dla każdego stręczyciela…
Może być tak zrobić zlot chujowiczów z poszczególnych miast? Jestem z Trójmiasta
Sam się ogarnij. Jesteś filologiem, a nie matołkiem, co zna jedynie angielski. Poza tym „TĘ łacinkę”. Mam nadzieję, że nie zostaniesz tłumaczem
Też miałam – na ruskiej. A najlepsze jest to, że po semestrze wymagają od studenta odmiany rzeczowników przez przypadki (jest ich 8),deklinacji we wszystkich czasach przyszłych, przeszłych, zaprzeszłych. Plus strona bierna, plus w ogóle wszystko to śmieszne.
Na administracji to samo :/Na dodatek latynistka myśli, że jej bezsensowny przedmiot jest najważniejszy i się bardzo oburza gdy ktoś czegoś nie rozumie :/ Ale po jaki chuj mi te wszystkie deklinacje, koniugacje?