Niedawno skończyłem 27 lat. Od roku nie mam pracy, nie szukam jej nawet bo ciepię na silną ergofobię czyli lęk przed pracą. Mieszkam z matką. Nie pomyślcie że jestem pasożytem, chce pracować, ale na samą myśl o wysłaniu głupiego CV aż mnie ściska w żołądku. Niedawno byłem u psychiatry, bo nie mogę już tak dłużej żyć, przepisał mi jakieś leki, zacząłem je brać, coś trzeba robić.
Poprzednią robotę straciłem ją w wyniku podpierdolenia mnie przez kierownika magazynu do szefa, w zasadzie o nic, bo oskarżenia były wyssane z palca. Tamta praca była dla mnie wszystkim, liczyłem ogromnie na rozwój, karierę itp. Nie mogłem się pozbierać przez miesiąc po jej utracie. Płakałem, nie wstawałem z łóżka. Teraz na sam dźwięk słowa „praca” dostaje spazmów.Może te leki coś pomogą, myślę też o jakiejś terapii.
Przygnębia mnie dosłownie wszystko. Zawiść, ludzka małość naokoło, to że na nikogo nie można w dzisiejszych czasach liczyć bo każdy wbije Tobie nóż w plecy i dla głupiej premii poleci do szefa. Brak empatii, materializm, konsumpcjonizm, obłuda, hipokryzja. Czuje się strasznie samotny w tym wszystkim i od jakiegoś czasu zastanawiam się czy z sobą nie skończyć. Dobija mnie brak perspektyw i mieszkanie z matką. Nie wierze w siebie, w swoje umiejętności, mam wrażenie że nie nadaje się do żadnej pracy, że wszystko spieprze, że nie podołam obowiązkom. Nie można tak długo żyć.